Kot do kwadratu

Opowiem wam to, bo czemu nie? 


Dzisiaj rano zadzwoniłem do schroniska zapytać o tego właśnie znajdę. Mój kot wabi się Szczur, ale oficjalnie nazywa się Minori czy coś takiego. Śmieszne, bo kiedyś nawet umówiłem się z Japonką o takim samym imieniu. Powiedzieli, żebym przyjechał po południu. Musiałem jeszcze kupić jakieś nosidło, bo to ostatnie wyjebałem, bo było brzydkie. Miałem też plecak do noszenia kota, ale ten był niehumanitarny, więc też wyjebałem. Udałem się do zoologicznego, zrobiłem szybki zakup. Na szczęście nie musiałem dużo zapłacić. Dalej ruszyłem w podróż, to całe schronisko jest na jakimś wypizdowie na końcu miasta. Po długich trudach związanych z logistyką udało mi się dotrzeć do bramy tego przybytku. Śmierdzi zwierzętami na kilometr, pełno psów tam, wszedłem, jakaś pani na recepcji (bardzo, ale to bardzo sympatyczna) zadała mi tysiąc pytań najpierw, a później zadzwoniła po kogoś. 


Przyszła do mnie dziewczyna, chyba jakaś studentka, bardzo śliczna. Mała blondynka i przy okazji strasznie speszona, taka niepewna siebie. Zapytała mnie, czy to ja się zgłaszam po tego czarno białego skurwysyna. Przytaknąłem i poszliśmy razem do jakiegoś budynku, na jakieś piętro. Była tam wielka kanapa... kurwa to brzmi jak wstęp do pornosa. Nie będzie pocierania! O czym wy kurwa myślicie? Skupcie się! Kazała mi usiąść i poczekać. Zajęło jej kilka minut, zanim obróciła z powrotem, przyniosła ze sobą dość małą klatkę ze znajdą w środku. Od razu zaczęła mi się tłumaczyć, że ta klatka to tylko do noszenia i że jej tam nie przechowywali. Miałem to gdzieś, bo skupiłem się na kocie. Mały skurczysyn przeżył ponad 2 tygodnie poza domem! Wcale nie wyglądała źle, nie była wychudzona, ani poobijana. Szybko się też okazało, że ta dziewczyna jest z polski i studiuje weterynarie czy coś. Praktykantka więc mogliśmy sobie porozmawiać po polsku. Wypytałem ich o całą historię, gdzie została znaleziona przez kogo itd. 


Kot wyszedł z domu chyba we wtorek 30 kwietnia. Pierwszego i drugiego przetrzęśliśmy z Noah całą dzielnicę. Nie znaleźliśmy jej, dlatego zacząłem szukać w schroniskach. Czwartego i piątego znów szukałem sam po całej dzielnicy, ale wciąż jej nie znalazłem. Gdzieś około siódmego straciłem całą nadzieję i stwierdziłem, że już jej więcej nie zobaczę — po tym jak Noah włamał się do jakichś opuszczonych magazynów i je przeszukał. Okazało się, że ona przeszła jakieś 5 kilometrów i dziesiątego została zgłoszona przez kogoś do służb, że się włóczy i chyba szuka pomocy. Dziesiątego zabrali ją do schroniska, ale dopiero 14 dali info na stronie, że ona tam jest. W schronisku dostała szpryce, odrobaczenie plus jakieś tam zabiegi jeszcze potrzebne. Oczywiście tatuś musiał za wszystko zapłacić. 


Okazało się też, że jej chip jakiś zjebany był czy coś więc dostała nowego chipa z moimi danymi. Teraz jak się zgubi to mają mój numer telefonu. Wpakowałem jej do jej nowego nosidełka i wróciliśmy do domu. 


Jak weszliśmy od razu ją wypuściłem. Wiecie, że koty okazują radość? Prawie jak pies się cieszyła ze wszystkiego, co widzi. Łaziła w te i z powrotem i się o mnie cały czas ocierała, nie przestawała mruczeć chyba ze dwie godziny. A teraz cziluje sobie u mnie w pokoju na podłodze i chyba w końcu poszła normalnie spać. 


A ja? Dziwnie mi z tym, bo już się z nią pożegnałem, a ona nagle wraca. To naprawdę pojebane uczucie. Cieszę się, że ten mały śmierdzący sierściuch jest tutaj, a z drugiej strony mam w mózgu taki rozjeb trochę — bo było mi cholernie smutno, miałem już takie myśli w stylu: Już nigdy jej nie zobaczę, już nie będzie mnie witać jak wracam do domu itd. Pojebane to wszystko. 


No i tyle, cały wpis o kocie. Nie zasłużyła na to, no ale to przecież tylko mały osierściony pół-mózg. 


Kocham was i kot też was kocha.