Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię...

Chciałbym, aby ten wpis był przede wszystkim dla osób niewierzących w boga. I nie daj boże, nie będę tutaj próbował do takiej wiary namawiać, chociaż może to tak zabrzmieć... nie wątpię. 

Zacznijmy od tego czym nie jest dla mnie Bóg: Otóż poprzez Boga nie rozumiem tego biblijnego "pana", który "trascendentyzuje" sobie w "niebie" i tam wydaje swoje wyroki o tym czy byliśmy dobrymi, czy złymi ludźmi — ja nawet nie wierzę w koncepcję dobra i zła (już o wiele lepsza wydaje mi się koncepcja korzyści i straty — bo jest o wiele lepiej subiektywna). A już na PEWNO nie mam na myśli biegającego w klapkach chudzielca, który rzucał magicznymi sztuczkami jak jakiś cyrkowy kuglarz. Nie mam na myśli też Allaha, Jahwe, Jehowy, Buddy (chociaż ten to nawet nie Bóg), Dionizosa, Saturna, Lucyfera itd. Koncepcja Boga znana jest widocznie ludzkości od bardzo dawna skoro mamy taki wybór, no proszę państwa, Apple powinno się uczyć. 

Także odrzucając wszelkich opisanych bogów pewnie zostanę uznany za ateistę lub też agnostyka, ale nie jest tak: Ja silnie wierzę w Boga. CO? 

Zacznijmy od tego, że "Bóg" to tylko słowo, a każde słowo posiada jakieś znaczenie lub grupę znaczeń. Biorąc pod uwagę fakt ile razy został już jakiś Bóg opisany w historii ludzkości, ile form przybrał, ilu wierzeniom przewodził to tylko to słowo pasuje do mojego konceptu tak, abym mógł zostać zrozumiany. Także pomimo niedokładności leksykalnej będę używał go przez cały czas. 

Dygresja:  W ogóle samo pojęcie transcendencji boskiej jest śmieszne samo w sobie, bo aż oczy szczypią tak wali doszywaniem bzdur do kolejnych bzdur. Przywodzi mi to na myśl skecze jakichś komików, gdzie jeden wali najbardziej debilną bzdurę będąc zapędzonym w kozi róg logiki, a ten drugi wierzy mu w to po całości — tak mniej więcej rozumiem koncepcje boskiej transcendencji. 

Na pewno chcielibyście teraz przeczytać w końcu czym jest dla mnie Bóg:

No więc nie jest to takie proste jakbym chciał, a że zależy mi na tym, żeby zostać dobrze zrozumianym;  zacznę ten długi wywód niezwłocznie. 

Skąd w ogóle ten debilny pomysł z tymi Bogami? Oczywiście można w bardzo prosty sposób powiedzieć, że ludzie kiedyś próbowali sobie wyjaśnić świat, a wszystkie czarne dziury w swojej wiedzy zalepiali istnieniem wyższego bytu, który sobie tak o zarządził, a ty nie masz prawa go pytać, bo jesteś dla niego tylko pachołem, pionkiem, ludzkim gównem i wolno ci tyle, co nic więc wypierdalaj. Przyznam, że oczywiście ma to sens, ale nie uważam, żeby było to pełne wyjaśnienie. Uważam, że ludzie potrzebują Boga, w jakiś dziwny sposób ludziom jest potrzeba w coś wierzyć, w coś potężniejszego od nich samych. Także nie jest to jakby jeden strumień wpadający do większego, z których w końcu rodzi się rzeka religii tylko dużo różnych strumieni — do których można zaliczyć strach przed śmiercią, ułatwienie akceptacji strat itd. Także Bóg, nawet jakby był zły to był dobry, bo przynosił zawsze człowiekowi korzyść. Skoro Hiob stracił wszystko, co cudowne w swoim życiu, w ciągu kilku miesięcy to przecież łatwiej zaakceptować, że został wybrany przez jakiś wyższy byt i jego strata ma jakiś cel. Brzmi to o wiele lepiej niż "miałeś pecha stary hehe". 

Drugą sprawą jest to, że ludzie nawet niewierzący często w bardzo krytycznych momentach swojego życia zwracają się do BOGA o pomoc, wybaczenie czy zwyczajnie z zażaleniem. Zastanawiające nie? Kiedy już nie widźmy wyjścia to tam właśnie jest Bóg. 

O i tu jest pies pogrzebany, właśnie tutaj na końcu wszystkich trudnych sytuacji, które zdają się oznaczać wielką stratę i przy okazji być nieuniknione. Właśnie w tym momencie rodzi się Bóg, ale nie ma famfartów, aniołów w koronach, lejącego się miodu tylko jest skomlenie jakiegoś czterdziestoletniego grubasa, o to, żeby mu stanął, bo pierwszy raz od dziesięciu lat widzi pochwę. Smutna jest to prawda i jakże bolesna, że Bóg jest nam potrzebny, a najbardziej właśnie tam, gdzie nie ma już nic. To Bóg jest tym wyjściem, wyjściem ostatecznym i co jest najlepsze: to zdaje się działać. 


Jak możesz uważać, że Bóg w ogóle istnieje? Jak możesz w niego wierzyć? Wszystko, co piszesz jest czystym zaprzeczeniem istnienia Boga. 


Zwracanie się do Boga w sytuacjach beznadziejnych to rzecz najbardziej ludzka z ludzkich. Nawet ludzie często żyjący swoje życie w pogardzie dla wierzących, w momentach bardzo trudnych w końcu próbują tego jednego wyjścia: A może się pomodlę? Co mi szkodzi? 

Czy więc niewierzenie w Boga jest takim kompletnym niewierzeniem w niego? 

Oto pierwszy dowód na istnienie Boga — fakt, że w niego wierzymy. 

Co? Przecież to jakaś kompletna bzdura, jak sobie wymyślę fioletowego jednorożca to nie znaczy, że on istnieje!

No, dopóki uważasz siebie za istniejący byt to i twój jednorożec istnieje, ale tylko i jedynie w twojej wyobraźni; Biorąc pod uwagę to, że twoja wyobraźnia to przepuszczające prąd elektryczny synapsy, szare komórki to w nich właśnie znajduje się jednorożec. W pewnym sensie: fizycznie! 

Co jednak interesujące nie każdy człowiek potrzebuje sobie wymyślać mityczne zwierzęta, a ogromna większość ludzi nosi w sobie potrzebę istnienia większego celu, nadbytu (btw. interesujące słowo z uwagi na wrażliwość na zmianę przedrostka). Zauważmy, że Bóg powstał niezależnie, w praktycznie każdej odseparowanej kulturze na całym świecie. Przed wieloma wiekami, kiedy my kąpaliśmy się w Bóstwach starotestamentowych to Majowie czy inni Chińczycy wierzyli w swoje duchy. Praktycznie nie powstała kultura bez Boga — dlaczego? Bo ta potrzeba, potrzeba Boga jest dla nas naturalna. 

Wiele osób przechodzących trudny okres w życiu, zamiast do lekarza zwraca się często do księdza, a w niektórych kulturach istnieli szamani/znachorzy, którzy właściwie łączyli obie te funkcje — skoro już tak się działo, i w jakiś sposób działało to przez tak wiele lat to musieli jednak wykazywać się pewną skutecznością (conajmniej marketingową). 


No tak to wszyscy z grubsza prawda, ale nic z tego nie powoduje, ze Bóg rzeczywiście istnieje.


Zależy co rozumiesz poprzez istnienie? Czy ty istniejesz? Zapewne odpowiesz tak. No ale przecież Boga nie można zobaczyć, dotknąć, nie można z nim wejść w żadną reakcję. Czy więc grawitacja istnieje? Przecież coś nas wciąż ciągnie do jądra planety i powoduje, że nie odlatujemy do nieba kiedy zbyt mocno się odepchniemy od ziemi. Istnieje tak samo jak ty. Mimo to, że została "odkryta" w 1687 roku przez Newtona to już sam grawiton i skąd ona się w ogóle bierze wciąż są tylko i jedynie teoriami. 

Czy Bóg miał jakiekolwiek oddziaływanie na cokolwiek? I to jeszcze jakie! Wyrzynamy się w pień z jego powodu od tysiącleci. Do dnia dzisiejszego na świecie Bóg jest powodem, dla którego wywołanych zostało tyle wojen. No może nie sam Bóg, ale ta pomyłka zwana religią. Qui pro quo.

Ciąg przyczynowo skutkowy jest taki, że Bóg był nam potrzebny, z tej potrzeby narodziły się religie, a oczywista ludzka głupota doprowadziła do tego, że innych religii to lepiej nienawidzić i tępić. Co by jednak nie było tym Grawitonem w tej sytuacji jest wciąż jedno i to samo: Bóg. 

Także dowód na istnienie Boga numer dwa: Oddziałuje na nas, wszystkich na wierzących i na ateistów.


Tak, ale ty wciąż piszesz o Bogu wymyślonym, takim nieistniejącym na prawdę.  


Wiem, że to może być zbyt grube, nawet jak na mnie, ale... całe nasze życie jest w pewnym sensie wymyślone przez nasze mózgi. Odbieramy różne sygnały ze świata takie jak fale elektromagnetyczne, zmiany ciśnienia powietrza, opór przedmiotów, energię cząsteczek (np. powietrza). Właściwie to odbieramy po prostu różne formy energii, jak to pięknie ujął pan Albert E. i uznajemy to wszystko za istnienie. Sam pomysł na to, że my istniejemy jest dość mocno wyssany z palca, bo na to też nie mamy najmniejszego dowodu. Za jasną cholerę nie wiemy skąd jesteśmy i dokąd idziemy. Wciąż operujemy na teoriach i dających nam poczucie bezpieczeństwa założeniach. Także z tego punktu odrzucanie istnienia Boga jest totalnym kretynizmem, takim samym jak wiara w cokolwiek na sto procent. 


Wciąż bawi mnie jak mocno ateiści upierają się przy niewierzeniu w Boga, na którego istnienie mają dowody cały czas przed nosem. Ateiści wciąż mają na myśli, że nie wierzą w Boga narzucanego nam przez religię — i w takim rozumieniu sam jestem ateistą. Jednak nie wierzyć w Boga to jak nie wierzyć w grawitację czy magnetyzm — one są dla nas faktem, którego nie rozumiemy. Swoją drogą ludzie kiedyś mieli dużo pojebanych teorii na temat ich obu, i wciąż mają dużo pojebanych teorii na temat Boga.


Czym więc jest ten Bóg? 


Najprościej w świecie można odpowiedzieć, że zwyczajnie energią. Ale nie jakąś tam fruwającą sobie i myślącą energią jest zwyczajną sumą wszelkiej energii. Nie znamy jej początku, nie znamy jej końca i sami jesteśmy częścią jej właśnie. Myślę, że wykracza to bardzo mocno poza nasze rozumienie, a może i nawet poza naszą wyobraźnię. Nie umiem odpowiedzieć na żaden z pytań, i chyba nikt nie umie.  


Czy Bóg ma świadomość?


A czym w ogóle jest świadomość? Przecież to, co rozumiemy jako świadomość to zwyczajny ocean wypełniony energią, także można by powiedzieć, że Bóg jest sam w sobie świadomością. I nie ma to nic wspólnego z pierdoleniem tych nawiedzonych odwiedzonych itd. 

________

Wracając na ziemię: Skoro chcemy operować w zakresie naszej ludzkiej nomenklatury oraz sposobu rozumienia świata nie możemy, absolutnie nie możemy wykluczyć istnienia Boga, bo sami go do cholery stworzyliśmy i miał on na nas absolutnie bezsprzeczny wpływ jako na ludzi. Bóg jest częścią naszej historii, kultury, a nawet (oj to będzie bolało) nauki. 


Czuję się nieusatysfakcjonowany żadną z odpowiedzi!


Zapewne popełniasz właśnie ten sam błąd co większość ludzi i próbujesz mieć Boga jako rozwiązanie swoich życiowych i egzystencjalnych problemów. Próbujesz uzyskać łatwą i logiczną odpowiedź, na proste pytanie. Nie rozumiesz, że pytanie wcale nie jest proste, a łatwa i logiczna odpowiedź, albo nie istnieje, albo kompletnie wykracza poza nasze ludzkie rozumowanie. Zaufaj mi jednak, że Bóg jest ci potrzebny, możesz sobie wymyślić jakiegoś, jaki ci pasuje. Nie zaczynaj tylko z żadnymi religiami, rozliczeniem z grzechów czy obietnicą życia wiecznego. 


Po co mi jest Bóg?


Z Bogiem w sercu żyje się lepiej, łatwiej, spójniej. To właśnie Bóg jest tym naszym utraconym sensem, jest naszym ukojeniem w trudnych momentach. Nie ma kompletnie nic złego w swojej cichej wierze w Boga, nie trzeba pieprzyć tym na okrągło, nie trzeba gadać każdemu w co się wierzy. Wiara jest indywidualna i powinna przynosić spokój. Ma to jaknajbardziej psychologiczny sens, przynosi często świetny efekt, PRAKTYCZNY EFEKT. To jakieś narzędzie naszego mózgu, którego widocznie potrzebujemy skoro wciąż na nowo wymyślamy jakichś bogów. Bóg jest dobry bo przynosi korzyść. Ludzie uduchowieni często opisują swoje życie bardzo pozytywnie. 


A czym tak na prawde jest Bóg? Po co nam on w ogóle? Skąd się to w nas bierze? Nie wiem, tak samo jak nie wiem dlaczego ciężkie obiekty we wszechświecie przyciągają lżejsze obiekty - i nikt tego nie wie. Ale wiem, że zrobiliśmy zdjęcie czarnej dziury i to maleństwo ssie dosłownie czas! Wiem też że wiara w Boga ma na nas tak samo silny efekt jak grawitacja ziemska, wiatr, kwas deoksyrybonukleinowy i bozony. 


I tak mam zamiar dalej prowadzić tego bloga, z takim właśnie bogiem w sercu. Mój mały dobry (czyt.: przynoszący korzyść) Bóg, który (mam nadzieję) urośnie jeszcze. Uśmiech.