Allons ensemble découvrir ma liberté

Dzisiaj będzie bardzo, ale to bardzo po bandzie. Nie sądzę, aby ktokolwiek się ze mną zgodził, nie sądzę, aby to do kogokolwiek przemawiało co tu napiszę. Od razu wam mówię: Nie musicie tego czytać, a jeśli już czytacie zawsze możecie przerwać. 


Bardzo uwodzi mnie myśl o tym, że nie ma dobra ani zła, a właściwie to jest tylko dobro, zaś zło jest właściwie nieporozumieniem. Podoba mi się ta myśl nie ze względu na to, że to fajnie: nie ma zła, super wszyscy możemy się rozejść w pokoju, ani też dlatego, że skoro nie ma zła to jest kurwa idealnie! Chociaż ta druga myśl jest zastanawiająca. No więc podajmy najpierw jakieś fajne dwa skrajne przypadki.


Przypadek pierwszy:


Wyobraźcie sobie, że rodzicie się w jakiejś bardzo biednej części świata. Tak naprawdę rodzi się tak większość ludzi na świecie. Całe życie jesteście niedożywieni, wasi rodzice, o ile żyją to są chorzy, ale raczej nie żyją. Nie macie żadnych perspektyw na edukację, a w dodatku jesteście niepełnosprawni. Nie możecie sobie wyjść i pierdolnąć wszystkim. Nie ma opcji. Przez to wszystko macie albo małą garstkę znajomych, albo nie macie ich wcale. Możecie zapomnieć o jakiejkolwiek otaczającej was miłości. Wszędzie jest tylko smutek, pustka i pełno ludzi biegających jak szczury, wybijających się nawzajem. W dodatku wasz kraj wpierdolił się w jakąś polityczno-religijną wojnę więc dosłownie koło głowy świszczą wam bomby. Wasze życie kończy się przedwcześnie, a samo jego trwanie i tak nie wnosiło nic pozytywnego. 


Przypadek drugi:


Niby wszystko jest normalnie. Rodzicie się i żyjecie w jakimś w miarę rozwiniętym kraju, nie cierpicie głodu, nie jest wcale tak źle. Macie jednak pewną przypadłość, o ile można tak to nazwać. Ludzie was normalnie nie znoszą. Nie jesteście w żaden sposób złymi ludźmi, nie robicie nikomu nigdy krzywdy, ale mimo wszystko jest w was coś niesamowicie wkurwiającego. Coś, co doprowadza innych do szału. Mimo że jesteście zwykłym człowiekiem, macie swoje marzenia, plany, sposób widzenia świata, inni ludzie was totalnie kurwa nie znoszą. Jesteście maltretowani w szkole, w domu, w pracy, aż w końcu odcinacie się całkowicie od ludzi, wyjeżdżacie gdzieś gdzie możecie próbować zrozumieć to wszystko, ale po jakimś czasie trafiacie na bandę głupich dzieciaków, którzy bez najmniejszego powodu uśmiercają was. 


Najpierw chciałbym zapytać księdza, czy rabina. Gdzie w tej sytuacji jest Bóg? Oczywiście byłoby od cholery pierdolenia o tym, że Bóg i tak by was kochał. Zapytałbym więc: "Gdzie do cholery jest dobro?". No właśnie. Odpowiedź pewnie lawirowałaby gdzieś wokół wiary, dobroci serca, bla bla bla... 


Większość ateistów właściwie wychodzi z takiego założenia, że skoro dzieją się takie właśnie rzeczy jak wyżej napisałem. Bo nie jest to nic nieprawdopodobnego. To żaden Bóg nigdy nie miałby prawa istnieć i dopuszczać do takiego gówna. A skoro to się dzieje to Boga nie ma. Wiecie, kiedyś taka logika do mnie przemawiała, ale zacząłem zadawać pytania. 


Po pierwsze: Co jeśli to nieważne? 

Ale co nieważne? Nie ważne, że jedni mają dużo lepiej od innych? Nie ważne, że jedni całe życie cierpią, a inni całe życie mają robioną laskę? Tak właśnie to. Co jeśli to w ogóle nie jest ważne? Nie jest ważne czy jesteś milionerem i latasz sobie B52 po bułki do żabki, czy jesteś biednym hindusem i pijesz wodę z gównem. Co jeśli to nie jest w ogóle istotne? Ja nie znam odpowiedzi, ja tylko zadaje pytania. Jeśli to jest istotne to sorry, nie było pytania, ale jeśli to nie jest istotne to zmienia, bardzo zmienia sposób widzenia tego wszystkiego. Zacznijmy od tego, że kompletnie nie wiemy jak działa wszechświat, wiemy tylko jak działa jego wierzchnia warstwa, reszty nie wiemy. Nie mamy kompletnie pojęcia skąd jesteśmy, po co jesteśmy, dlaczego jesteśmy. Nie wiemy, dlaczego jest cokolwiek. Nawet jeśli dostrzegamy kwanty, nawet jeśli teoretyzujemy na temat powstania wszechświata to dalej nic nie wiemy. Nie posiadamy kompletnie żadnej wiedzy na temat działania wszechświata. W tej materii ateista skupiony na nauce i psychol religijny skupiony na starych świętych księgach są w dokładnie tym samym punkcie. Jedyne co możemy zrobić to zadać pytanie, na które i tak nie poznamy odpowiedzi. Jednak to, że nie wiemy jak działa wszechświat oznacza też, że nie wiemy, czy to jest ważne. Nie wiemy. Jeśli uważamy, że przypadek pierwszy albo drugi dowodzą istnienia zła to jest to tylko i jedynie nasza opinia, ale niczym nie podparta, jedynie naszym własnym punktem widzenia. Więc jeśli to jest ważne to dalej możemy brnąć w to, że to złe, jeśli to jednak nie jest ważne (nie wiem, z jakiego powodu miałoby nie być ważne!), to nasza dalsza filozofia też nie jest ważna. 


Po drugie: Co jeśli istnieje jakieś drugie dno, drugi powód?

Większość religii zakłada istnienie duszy — a może nawet wszystkie. Dla większości religii życie jest tylko jednym z etapów istnienia. Ateizm kompletnie to odrzuca, właściwie nie mając żadnych sensownych dowodów oprócz "nikt tego nie widział lol". Jeśli jednak istnieje coś takiego jak dusza, to po pierwsze każdy z nas posiada jedną, po drugie życie to nie tylko to ziemskie życie w twoim ciele tylko coś o wiele, wiele, wiele większego. Więc jeśli jesteś dzieckiem umierającym na raka, to tylko tu i teraz, to tylko jakiś etap, część podróży. Umrze twoje ciało pójdziesz dalej. Gdzie? Dokąd? Skąd? Po co? Nie wiem, nie mam pojęcia. Może to tylko taka gra. Dusze wcielają się w życia, różne życia dla jakieś tam zabawy, może są za to jakieś punkty? Może to wszystko jest tak wielkie, tak potężne, tak niezrozumiałe dla nas ludzi, że kompletnie bez sensu jest to pytanie?


Po trzecie: Czy nie zauważyliście czegoś dziwnego?

Zawsze byłem przekonany, że widzieć to znaczy wierzyć. Od jakiegoś czasu jednak zaczynam widzieć to odwrotnie: wierzyć to znaczy widzieć. Mam wrażenie, że czym bardziej wierzę, w miłość, w ludzi, w to, że każdy jest piękny, w to, że każdy ma w sobie nieskończone dobro itd. Zaczynam też dużo więcej, dużo lepiej widzieć. Kompletnie inaczej patrzy się na świat, kompletnie inaczej się oddycha mając wiarę. Nigdy nie byłem religijny, miałem tylko swojego małego konika polnego jako dziecko, poza tym nigdy nie było we mnie jakieś wiary. Jak chodziłem do kościoła to wyśmiewałem tę całą filozofię i do dzisiaj się z niej trochę śmieję. Uważam, że religie to ludzki wymysł i służą głównie ich przywódcom, są siłą polityczną, są wpływem. Nie chcę kompletnie być rozumiany jako osoba religijna. Im jestem jednak starszy, czym więcej odkrywam jak działa świat, tym wyraźniej widzę, że nasza sfera duchowa, duchowość, wiara zmienia naprawdę dużo. 


Ludzie nie skupiają się na miłości do innych ludzi przez strach. Jestem tego najlepszym przykładem. Strach mnie pokonał kiedyś i dosłownie byłem w piekle. Jednak aby z tego wyjść wystarczy podnieść głowę. Serio. Uważam, że nie ma doraźnego lekarstwa na to, jaki jest świat, ale wiem, widzę to, że od setek lat stajemy się coraz lepsi. Eliminujemy choroby, wydłużamy swoje życie, odkrywamy wszechświat. Mam to szczęście, że żyję w czasach hiperrozwoju. Mogę dosłownie na własne oczy widzieć jak codziennie świat staje się lepszy. Widzę, że ci wszyscy ludzie, którzy na to pracują, że coś nas łączy, że mamy w nas taką chęć tworzenia czegoś wspólnie. My — cała planeta. Oczywiście są w tym wszystkim przypadki smutne, okrutne takie, które nazwalibyśmy złymi, ale ogólnie jako całokształt wychodzimy na plus. 


Zacząłem wierzyć i od kiedy tak jest mam wrażenie, że rozdaję więcej miłości ludziom wokół, a dzięki temu dostaję jej też dużo z powrotem. Myślę, że wolność to po prostu brak strachu. A wiara daje właśnie to, daje nam odwagę, niszczy strach. Nie ma konkretnego Boga, w którego wierzę, nie ma konkretnych nazw, wierzę we wszechobecną miłość, w to, że każdy jest piękny, doskonały, i w to, że ja też jestem, wy jesteście. Mówi się, że każdy musi nosić swój krzyż (wiem, metafora religijna), że musi cierpieć itd. Musi, ale kiedy się wierzy to wcale nie jest nieprzyjemne. Nie ma zła, zło jest nieporozumieniem, jest tylko strach i jego przeciwieństwo wolność. A z wolnością przychodzi radość i cholernie dużo miłości.