Clair de lune

Więc nic się nie wyjaśniło. Spotkałem się z Selin, poszliśmy coś zjeść i wiecie co? Nie wiem. Nie wiem, po prostu nie wiem i koniec. Nie wiem, co zrobić? Chyba muszę się skupić na czymś zupełnie innym i koniec. Pewnie macie tysiąc pytań: Czy było fajnie? Czy coś zaskoczyło? Tja... To se miejcie tysiąc pytań, bo ja nie wiem. Tak serio, serio nie wiem, co mam myśleć. Muszę sobie na jakiś czas odpuścić. Z Aliyah też muszę sobie trochę dać na wstrzymanie. Dać lekko siana. Żadna z nich nie ma nic wspólnego z wielkim planem, żadna z nich tak naprawdę teraz nic nie wnosi. Skupmy się gdzie indziej. 


W innym wszechświecie. 


W innej galaktyce.


Ostatnio bardzo często myślę o Ju. TO NIE TAK JAK MYŚLICIE! Serio, cholernie ją kiedyś (nie tak dawno) pokochałem, spędziliśmy mnóstwo, całe mnóstwo wspaniałych chwil. Dlatego taki tytuł dałem, bo ten utwór dosłownie przypomina mi o niej za każdym razem. 


Ok. Pewnie większość mojego braku czytelników nawet nie wie kim jest Ju. Więc spieszę wam napisać: Jakiś czas temu pracowałem w takim jednym miejscu, gdzie poznałem właśnie ją. Kim ona jest? W dużym skrócie można ją nazwać Indonezyjską księżniczką i wcale nie jest to przesada. Ju pochodzi z Indonezji z (jakiejśtam) rodziny królewskiej, jej stary jest jakimś tam księciem czegoś... Nie znam się na Indonezyjskiej monarchii, ja tylko miałem przyjemność poznać jedną jej przedstawicielkę. I szczerze mówiąc gówno mnie to zawsze obchodziło kim ona jest z urodzenia. Obchodziło mnie kim ona jest tam w środku. Tak oczywiście jest prześliczna, no wiecie takie typowe 10/10 i aż się dziwię, ale to też mnie nigdy nie obchodziło. 


Ju mimo tego, że w sensie prawnym jest dorosła i ma więcej talentów ode mnie. Mimo też tego, że prawdziwa z niej kobieta, że potrafi grać na fortepianie i na tysiącu innych instrumentów, że wygląda jak żywcem wyciągnięta z jakiejś mangi to ma w sobie bardzo dużo dobra i bardzo ciepłe serduszko. Serduszko, które potrzebuje niesamowicie dużo ciepłej miłości. Ju ma serce dziecka, bardzo delikatne i bardzo, ale to bardzo zranione. 


No i wtedy przyszedł słoń, czyli ja. Wszedłem w ten skład porcelany, jakim jest jej wnętrze, zachwyciłem się tym, co zobaczyłem i wszystko zniszczyłem. Bardzo, ale to bardzo dużo jej zabrałem i bardzo, ale to bardzo tego żałuję. Tak cholernie tego żałuję, że nie mogę przestać o tym myśleć.


Wiecie, tutaj nie wystarczy zwykłe "przepraszam". Bardzo chciałbym umieć ją przeprosić, ale to chyba tak nie działa. Bardzo chciałbym znaleźć sposób na to, żeby umieć sprawić, żeby o mnie zapomniała, żeby wyrzuciła mnie z pamięci na zawsze. Bo myślę, że zrobiłem najgorszą rzecz na świecie — dałem jej nadzieję na prawdziwą miłość, której sam wtedy nie rozumiałem, kompletnie jej nie pojmowałem i zrobiłem jej krzywdę swoimi kompleksami, swoim strachem swoim brakiem męskości. Dosłownie wszedłem do jej serca i zacząłem niszczyć wszystko, co spotkam na swojej drodze. Nie umiem sobie tego wybaczyć. 


W końcu zostawiłem ją z myślą, że zawsze będę miał ją gdzieś, że jest mi kompletnie obojętna. W końcu zostawiłem ją z najgorszą myślą — że jest bezużyteczna tak samo jak jej uczucia. Zachowałem się jak prawdziwy potwór i zraniłem nie tylko ją, ale i siebie zarazem. Zraniłem siebie tak mocno, że dzięki temu wszystkiemu powstał cały proces myślowy, że mój ból zmusił mnie do zmiany mojego własnego wnętrza. Wtedy nie myślałem o niej jak o kimś tak istotnym i ważnym, wtedy ważny byłem ja. Dopiero dzisiaj pojmuje co zrobiłem. Dopiero dzisiaj pojmuje jak Ju była i wciąż jest dla mnie ważna.


Wiecie, jak ją spotkam, a pewnie ją spotkam to spróbuję z nią porozmawiać. Może nie każe mi od razu wypierdalać, może zatrzyma się na chwilę, aby chociażby usłyszeć, że bardzo tego żałuję, że żadne ze słów, które jej powiedziałem, tych złych nigdy nie było prawdą. Prawdą było to, że to ja byłem bezużyteczny, żałosny, głupi i bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwy. 


Trzymajcie za mnie kciuki. Kocham was!