Debil nad debile

Wiecie co? Jestem debilem. Nie z powodu jakiejś jednostkowej sytuacji, nie dlatego, że robię coś źle. Po prostu debil jakich mało, bo wszystko robię inaczej, jakoś nie tak jak należy. Myślę, że wprowadzenie w siebie kilku nowych filozofii, jedzenie jabłek, pisanie tego bloga plus jeszcze kilka innych spraw w jakiś sposób otworzyło mi oczy. Ale no popiszmy trochę o wszystkim i przede wszystkim o niczym!


Zacznijmy od tego okropnego nałogu: Znów czytam, i jak zacząłem tak nie mogę przestać. Czytam z prędkością około uśrednionej książki dziennie, czy to mało, czy to dużo nie wiem. Praktycznie każdą wolną chwilę poświęcam na czytanie. Dlaczego to robię? Nie wiem, często nawet nie skupiam się na tekście, po prostu czytam go w myślach, ale myślę o czymś zupełnie innym — w jakiś sposób działa to na mój mózg jak nic do tej pory. Oczywiście zacząłem od Serca ciemności. Jak ja kocham tę książkę! Nie chodzi o jej treść, bo treść sama w sobie, nawet sama przyznając się do tego jest nijaka, bez puenty, bez jakiegoś celu, ale sposób, w jaki jest napisana, jak płynie, niczym ta afrykańska rzeka, gdzieś w głębi dżungli. Ludzie są tak mocno przyklejeni do tego, że wszystko musi mieć kontekst, jakiś cel, jakąś wymierną wartość, że zapomnieli już o tym jak smakuje sama droga. Serce ciemności to książka do czytania, do czytania! Która istnieje tylko po to, aby ją czytać, ale nie aby ją przeczytać. Wynika z niej jakaś tam szczątkowa wiedza o afrykańskim kolonializmie, może trochę o żeglarstwie w 18 wieku, ale informacji jest tak mało i są tak mało znaczące, że nikt nie wziąłby tej książki jako wartościowy eksponat historyczny. Czytanie jej jest jednak podróżą, jest wzięciem siebie na emocjonalną wyprawę, która nie jest emocjonująca tak bardzo jak byśmy tego chcieli. Nie skacze ci adrenalina, ale zastanawiasz się kurwa, o co chodzi z tym Kurtzem, dlaczego wszyscy mają na jego punkcie takiego joba. I w końcu, wreszcie sam joba dostajesz z takiego samego braku powodu. Sensem czytania tej książki jest dostanie joba i cieszenie się tym, że autor poprowadził cię tam, gdzie nie chciałeś. Ale dobra, bo jakbym miał tu pisać o książkach to bym pewnie pół życia zmarnował!


Od jakiegoś czasu uczę ludzi kochać ludzi, i wiecie co? Nie ma kurwa nic łatwiejszego. Właściwie każda osoba, z którą rozmawiam pragnie tego czego jej powiem. Nastręcza to nieraz problemów, bo niektórzy myślą, że może skończymy na małym tete-a-tete, i nie powiem nie raz daję się namówić więc właściwie w każdy wolny dzień idę się spotkać i porozmawiać z kimś. Wbrew pozorom nie zależy mi jednak na wielkich romansach itd. Nie mam tego na myśli (z jednym małym wyjątkiem), ale takie spotkania dają mi szanse do rozmowy, bo ludzie. Ludzie są podróżą, jaką kocham. Kocham z całego serca, kocham tak cholernie mocno. Wiem, że popełniłem w przeszłości wiele błędów nie rozumiejąc swojego przesłania, tego dlaczego tutaj jestem i skupiałem się na jakichś gównach. Cóż, kto nie popełnia błędów tego życie jest gówno warte. Serio tak myślę. Praca w gastronomii, w obsłudze to nie jest przede wszystkim praca z jedzeniem to praca z ludźmi. Wierzcie mi lub nie ale to cholernie nieważne co oni tam jedzą, ważne jest do kogo przychodzą. Przejąłem na siebie jakaś dziwną rolę. Ludzie przychodzą do mnie z problemami interpersonalnymi: "Nienawidzę, tej i tamtej osoby", "Kocham go, ale on jest taki i owaki", "Wkurzają mnie ludzie" - i wtedy stawiam im punkt widzenia, ten drugi punkt widzenia, kładę założenia, dlaczego ta druga osoba taka jest. Mówiłem już, że nie wierzę w zło? Możecie mi nie wierzyć, ale zło nie istnieje. W ludziach nie ma zła i nigdy go nie było. Tja, już słyszę imię Adolfa. Kurwa mać, dajcie mi oddychać, bo nie chcę na prawdę popełnić wpisu, po którym pokochacie i tego człowieka. A byłbym zdolny! Wracając do tematu, wyjaśniam ludziom, że nie ma ani w nich samych zła, ani w innych ludziach. To proste. Jeśli nie znajdziesz w innych ludziach zła, lub nie nazwiesz tego złem co w nich jest to pozostaje ci nienazwana istota ludzka. Nie muszę wtedy nic więcej robić, bo jak masz nienazwaną istotę ludzką, duszę bez nazwiska, jak masz kogoś pozbawionego negatywnych cech to kochasz go automatycznie. 


No ale co to wszystko zmieniło? Od długiego czasu czułem się źle. Głównie psychicznie, ale bardziej powiedziałbym, że duchowo. To wywoływało u mnie setki różnych dolegliwości fizycznych. W środku miałem strach, nie strach przed śmiercią czy chorobą, czy kimś szczególnym, ale strach przed bólem, jaki sprawia miłość. Wiecie co? Nie sądzę teraz, aby miłość sprawiała ból. Jak przeanalizuję wszystkie przypadki, kiedy jak to myślałem dzieje się tak to dochodzę do wniosku, że nie była to nigdy miłość, bo ona mnie nie bolała, ale był to strach, brak akceptacji itd. To mi sprawiało ból. Sam sobie go sprawiałem! Ile razy obwiniałem kogoś, że mnie zranił! Ależ to było debilne! Jeśli ktoś mnie kiedyś zrani, to będę to tylko i jedynie ja sam. Miłość nie sprawia bólu, wiecie co sprawia? Oglądaliście władcę pierścieni? Smeagul można powiedzieć był zakochany w pierścieniu, a pierścień miał jakąś taką cechę, że musiał być posiadany. Każdy posiadacz pierścienia był o niego cholernie zaborczy i jeśli przyjrzymy się temu z bliska to zrozumiemy, że nie posiadanie pierścienia sprawiało ludziom cierpienie, a właśnie zaborczość. Oczywiście jest to fantastyka i był on tak magicznie zaklęty, że sprawiał, że ludzie są zaborczy. W miłości jest podobnie, zdaje nam się, że złapaliśmy miłość i stajemy się o nią zaborczy, że to nasz sssskarb. Nie chcemy jej oddać, puścić, nie chcemy dać jej oddychać, najlepiej zamknęlibyśmy ją w klatce jak jakiś okaz egzotycznego ptaka i siedzieli patrząc na nią dniami i nocami. Czasami to działa na tyle dobrze, że można z tym żyć, ale w większości wypadków coś w tej miłości zaczyna się dusić, a jeśli tak się dzieje nasza zaborczość, nasz strach rośnie. Kiedy rośnie strach i go kompletnie nie rozumiemy to wtedy zaczyna się reakcja łańcuchowa. Strach wywołuje reakcję, którą są złość, smutek itd. I mamy małego smutnego człowieczka ze swoją zamkniętą w brudnej klatce miłością. Małego nieszczęśliwego człowieczka. 


Często jest tak, że bierze się to też z zasad moralnych, czy może społecznej etykiety. Mamy jakieś przekonanie, że trzeba sobie znaleźć partnera sztuk 1, a następnie wieść z nim życie. Oczywiście seks z innymi osobami jest traktowany wtedy jako zdrada itd. Problem polega na tym, że może i właśnie tak działają konwenanse, społeczne normy, że uważamy, że tak powinno być, ale prawdą jest, że miłość tak nie działa. Na miłość nie ma wpływu z kim kto śpi, jakie są nasze umowy. Nie mylmy miłości z konstruktami społecznymi! Nie mam nie przeciwko wierności w związkach, ani temu, że ludzie tak sobie życzą, nie mam nic przeciwko temu, że istnieją takie konstrukty, ale mam dużo przeciwko nomenklaturze. Łączenie się w pary, w trwające pary nie musi oznaczać miłości. Foremki można napełnić błotem, gównem, szczynami i można to upiec, ale to, co wyjdzie nie można nazwać babeczką. Także w idealnej sytuacji miłość plus konstrukt związku dadzą nam pięknie upieczoną parkę, cudowną miłość, ale nie zawsze musi tak być! Życie jest trochę jak gotowanie, mamy dużo przepisów, możemy z nich korzystać, mamy dużo narzędzi możemy nimi przyrządzać, ale prawdą jest, że zarówno w życiu jak i w gotowaniu chodzi o smak i najadanie się. 


Wiem, że do wszystkiego, o czym wyżej piszę potrzeba pewnej dozy mądrości. Mimo wszystko, aby mieć miłość nie trzeba ani krzty mózgu, nawet pies ma miłość. Sam jestem debilem, a jest we mnie cała suma elektrowni atomowych uczuć, którymi się chętnie dzielę zarówno ze znajomymi jak i z przypadkowymi ludźmi na świecie. I wiecie co? To wystarczy! Nie trzeba się nad niczym zastanawiać, nie trzeba o niczym myśleć, nie trzeba, bo wystarczy kochać. I pewnie słyszę "Pfff żeby było to takie proste", wiesz jeśli nie jest to takie proste to robisz coś źle, ale to, co robisz źle nie ma nic wspólnego z miłością, przemyśl to. Masz tak, bo się boisz, bo masz w sobie złość, czy ból, ale miłość z tymi rzeczami ma tyle wspólnego co ja z byciem milionerem. Jeśli przestaniesz to teraz czytać, podniesiesz głowę i popatrzysz na pierwszą osobę, którą zobaczysz, a potem pomyślisz, że właściwie to wystarczy ją tylko kochać mimo wszystko, dosłownie mimo wszystko to zrozumiesz, że jest to łatwe. Nie istnieje dla nas nic łatwiejszego, bo mamy to zaprogramowane w duszach, od małego dziecka, od kiedy tylko do naszych jeszcze nierozwiniętych uszu dociera bicie serce naszej mamy już wtedy kochamy i kochamy do samego końca do ostatniej chwili życia. Nie ma ludzi, którzy potrafią zabić w sobie miłość, są ludzie, którzy zwyczajnie poddają się strachowi. Co ważniejsze okazuję, że nasza cała spuścizna, książki, muzyka, filmy, wszystko jest o miłości. Nie ważne więc co robisz, kim jesteś, po co jesteś, ważne jest, że tego nie zapominasz. Bądź debilem proszę, będziesz wtedy cieszyć się szczęściem, przestań skupiać się na tym jak bardzo się boisz i podejdź do kogoś, kogo kochasz albo chcesz kochać i zwyczajnie powiedz to tej osobie tak czy inaczej. Ja tak robię i to działa. Czy ktoś ma mnie za wariata? Wszyscy, czy ludzie jednak odsuwają się ode mnie? Nie. Ludzie mnie kochają i mam tyle zaproszeń na spotkania, że nie mam kurwa pojęcia jak mam im wszystkim sprostać. Czy jestem piękny? Hahaha, jestem brzydki jak noc. Czy jestem bogaty? Absolutnie! Plajta! Minus! Głodówka!


No i wreszcie. Ludzie są piękni, jeśli tego nie widzisz to otwórz oczy. Każdy człowiek ma w sobie piękno, ale nie patrz na nich jak na powłoki ze skóry, patrz na nich jak na ludzi jakim/jaką sam/sama jesteś. Jesteś głęboką istotą, masz duszę, nieważne czy wierzysz w Boga, czy wyznajesz religie wszyscy wiemy, że mamy duszę. Wszyscy! W sumie jest nieważne czy zaprzeczasz tej informacji, czy ją przyjmujesz. Masz więc tylko jedno zadanie — kochać i wtedy twoje życie stanie się dużo, lepsze, właściwie to stanie się idealne. A wszystko co uważasz, że przeczy tej miłości, wojny, śmierć, wyzysk itd. Nie ma z nią tak na prawdę nic wspólnego. Kompletnie nic, więc, ergo: Nie może jej przeczyć! 


A teraz wracam do czytania i trzymajcie się tam mój braku czytelników, kocham was!