10%

Piszę ten post, żeby sobie poukładać w głowie. Nie jest dla was, jest dla mnie, ale oczywiście zapraszam do czytania mój braku czytelników. 


Chcę napisać go maksymalnie szczerze co jest cholernie trudne, bo w niektórych sprawach po prostu nie umiem nie kłamać — głównie w sprawach dotyczących uczuć i emocji. Także zacznijmy od pierwszego pytania: Czy u mnie wszystko dobrze? Odpowiedź nie jest prosta, bo teoretycznie jest dobrze. Wszystko jest na swoim miejscu, mój wielki plan działa i jestem na około dziesięciu procentach. Z drugiej jednak strony czuję się strasznie: psychicznie. Nie wiem dokładnie czego to jest sprawka, ale mam wrażenie, że to dobrze, że się tak czuję, no ale zacznijmy od początku. 


Zaczęło się od Aliyah. Myślę, że w pewnym sensie rozwinęło się u mnie uczucie — albo właściwie nie "w pewnym sensie" ale się rozwinęło. Nie umiem tylko tego uczucia nazwać, oczywiście proszę bardzo: miłość, ale nie jest to takie proste, bo są rodzaje miłości; Tysiące rodzajów. Więc trzeba tę miłość jakoś opisać: Po pierwsze jest mało romantyczna i seksualna. Wiem jak to brzmi, ale w tym wypadku to nie jest ten rodzaj uczucia. Mimo wszystko jakiś tam jest, tylko jaki? Po pierwsze i ostatnie dość głęboki, na tyle głęboki, żeby dotknąć mnie tam gdzie nie powinna. Wiecie gdzieś tam w środku po śmierci mamy, albo Aury, albo zdradach, albo samozaoraniu (to chyba najwięcej, bo w końcu idioci robią sobie największą krzywdę sami) mam jakąś taką półotwartą ranę. Z biegiem czasu widocznie nauczyłem się nie zwracać na nią uwagi i póki póty ktoś jej nie dotknął wszystko było dobrze. Mimo wszystko częste spotkania z Aliyah, rozmowy z nią itd. Poznawanie jej spowodowało rozwinięcie czegoś coś tam weszło i powiem wam jedno: mam dość. Serio mam dosyć tego, od dwóch albo trzech dni mnie trzyma i mam ochotę dosłownie zniszczyć sobie życie — tak jak kiedyś. Mam ochotę spalić wszystko, nachlać się i zabić. 


Nie wiem jakim cudem nie zrobiłem jeszcze nic głupiego, nie mam pojęcia. Jakoś się trzymam. Wiecie może to nie jest tylko ta jedna rzecz, może mam jakiś flatline (przy odstawieniu porno często się to ma), może zwyczajnie wiosna mną miota albo wszystko na raz. Skręcam się, wiercę się i totalnie, ale to totalnie nie mam ochoty na ludzi — dzisiaj nawet nie poszedłem do pracy, bo zwyczajnie nie umiem sobie wyobrazić, że z kimś rozmawiam. Poza tym ciągle chce mi się na zmianę płakać i komuś przyjebać. Pewnie większość z was myśli teraz, że pewnie potrzebuje psychologa, że co ja tu wypisuję, że o boże! Cóż, muszę przyznać, że byłem na to przygotowany, całkowicie przygotowany, wiedziałem, że ten moment nadejdzie i wiem do teraz, że muszę go zwyczajnie przetrwać. 


Dodatkowo ostatnio miałem poważną różnicę zdań z moim szefem — nie kłótnie, ale prawdziwą różnicę zdań. On chciał mnie zmusić do robienia czegoś, czego nie chcę robić, a ja standardowo zła się nie uląkłem i się nie dałem. Mimo wszystko jednak powiedział, że dopóki tam pracuję to muszę wykonywać także takie obowiązki (chuj, z tym że nigdy wcześniej o nich nie było mowy), ja oczywiście odpowiedziałem, że w takim razie moja umowa kończy się niedługo i będziemy się żegnać. Nie stresuje mnie to jakoś bardzo, bo ta praca i tak mnie mało obchodziła, no znaczy była fajna, ale nie pasująca do mojego planu. 


Także plan jest taki: Po pierwsze przetrzymać to gówno, bo pali mnie w środku jakby mnie sam szatan odwiedził. Przetrzymać jest chyba najtrudniejsze i nie zrobić nic głupiego. Po drugie nie wiem co dalej z Aliyah: W sensie raczej nie będziemy nigdy razem, bo tak to się nie zapowiada, po drugie nawet bym nie chciał, bo ona w końcu jest dla mnie jak dziecko, jesteśmy trochę jak Leon i Matylda, ale tylko tak trochę. Nie będziemy też razem, bo raczej ona tego nie chce, a ja naprawdę nie stosuję na niej żadnej z form manipulacji, nie mówię nic co nie jest prawdą i czego nie myślę. Nie buduje w jej głowie obrazu pięknej przyszłości ze mną, mimo wszystko ona trochę sama go buduje (nie popieram tego). Pożegnanie się z nią nie byłoby na prawdę niczym trudnym, mam opanowane do perfekcji zostawianie ludzi, mimo wszystko nie umiem się na taki ruch zdecydować i sam nie wiem dlaczego. Myślę, że to byłoby najlepsze z wyjść w danej sytuacji. Tak pewnie teraz myślicie, że zraniłbym jej uczucia — może tak, raczej na pewno tak. Tylko czy nie lepiej wyrwać zęba mądrości z małą ilością bólu, niż później cierpieć katusze? Może jednak poczekać i zobaczyć jak się sytuacja rozwinie? Wiecie ja mam problem, z tym że nie mam nad czymś kontroli, strasznie sobie nie radzę, w których sytuacjach nie kontroluję. (Tak, wiem powinienem iść do psychologa.). Tego co jest między mną i Aliyah nie umiem kontrolować, poza tym ona ciągle mnie zaskakuje, przychodzi do mnie, przynosi mi coś... jest tak cholernie miła. Serio nie radzę sobie z tym. Nikt nie jest dla mnie nigdy miły, nikt mi nie okazuje takich rzeczy. Wiecie taka mała dziewczynka, która chce zrobić dla kogoś coś miłego. To słodkie jak ja pierdole, ale nie ma nic wspólnego z jebiącym cię po pysku wielkim czarnym kutasem życia; Jestem cholernie pragmatyczny, trochę nie rozumiem takiego piękna i ciągle, cały czas próbuję się na to zamknąć, bo właśnie przez takie rzeczy dostaje pierdolca. Dzisiaj zaprosiła mnie już do kina, napisała, że widzimy się jutro. Reakcja w mojej głowie jest z reguły "nie" i no kiedy mi to pisze umiem jej odmówić, ale jakby przyszła i powiedziała mi to w oczy to mięknę — nie odmówiłbym. 


Tak mięknę, nienawidzę tego. Robię się miękki jak wata, jak mokra pizdeczka. Strasznie mnie to denerwuje, bo ja lubię być twardy i napięty. Lubię być szorstki, głośny, mocny, lubię mieć uczucie, że jestem silny. A przy niej mięknę, mięknę totalnie. Ostatnio nawet bardzo otwarcie rozmawiałem z nią o uczuciach — kumacie to? Ja rozmawiałem z kimś o moich uczuciach. Wolałbym, żeby to ona mówiła o swoich, a ja udzielałbym dobrych i dojrzałych rad. Albo, żeby kurwa w ogóle nie było tematu, ale ja sam wypaliłem jak z miękkiej lufy. 


No ale w efekcie moja filozofia wciąż działa: To wszystko jest tylko i jedynie mój problem, ba! To wszystko to jest mój wybór. Wybrałem, aby się tak czuć, wybrałem, aby sytuacja się tak potoczyła. Kocham tę perspektywę. Jestem w 100% odpowiedzialny za to co czuję, co się wokół mnie dzieje. Zapewne jest mi to do czegoś potrzebne, zapewne musiałem pootwierać stare rany, może uda się je jakoś uleczyć. Nie mam od nikogo żadnych oczekiwań, każdy jest swojego losu panem, nie opowiadam o swoich uczuciach, aby coś osiągnąć, nie robię nic, aby naginać wszechświat do swoich głupich żądzy. 


Dobra teraz trochę pozytywnych rzeczy:


Aliyah jest chyba najpozytywniejszą rzeczą, w jakiś sposób się zmieniła na moich oczach, otworzyła się. Jest jak motyl, który jeszcze przed chwilą był robalem. Jest tak niesamowicie piękna, ale nie mam na myśli, tylko jej wyglądu, jest piękna wewnętrznie, ma w sobie taką tonę miłości, dobra, dbania o innych, wiem, że potrafi znieść tak wiele dla miłości. Wiem też, że potrafiłaby się głupio poświęcać dla miłości albo nawet dla przyjaźni. Kocham kiedy się na mnie gapi, ma takie piękne czarne oczy, wręcz niesamowite. Kocham patrzeć jak się rozwija, jak uczy się kochać świat. Wiem, że ludzie ja krzywdzili, i wciąż to robią, ale ona jakby się nie poddaje wciąż prze do przodu. Ma w sobie taką nadzieję, taką moc, której nie umiem opisać. Nigdy nie poznałem nikogo takiego jak ona, wiem, że w środku jest potężna, że jest najsilniejszą i najpiękniejszą osobą, jaką znam. Lubie to jak szczera jest w swoich działaniach, bo jej słow nie słucham zbyt często (nie że jestem dupkiem, ale ja nikogo nie słucham). Obserwuję ją, co robi jak to robi i właśnie za pomocą swoich czynów udowadnia wielką miłość do świata. Uwielbiam w niej też to, że jest taka skromna — kocham skromnych ludzi. Serio marzę o kimś takim jak ona, żeby się obok niej budzić co rano, żeby mieć ją dla siebie — to jedno z takich marzeń jak lot do gwiazd, piękne, ale nie do spełnienia. Wiem, że nie zasłużyłem na takie piękno i dobro, nie należy mi się za to wszystko, co w życiu zrobiłem. Ona jest zwyczajnie zbyt doskonała dla kogoś tak zepsutego jak ja, to kompletnie nie pasuje razem. To jak pizza z ananasem — ja tu jestem ananasem. 


Kolejną pozytywną rzeczą jest moja dieta: Ludzie wyglądam w końcu już jak człowiek. Poszczenie jest naprawdę łatwe i przyjemne jak się do tego przyzwyczaić. Zacząłem lubić na siebie patrzeć w lustrze, nie jestem świnią. Brakuje mi jeszcze myślę, ze dwóch albo trzech miesięcy, no a później będę musiał dbać o to, żeby nie stać się jak to jojo. No ale w lustrze stoi już całkiem przystojny koleś z prawie niewidoczną nadwagą! Serio gapię się w lustro o wiele częściej niż powinienem. 


Myślę, że do pozytywów zaliczę plan. Wiecie 10% to już dużo, naprawdę musiałem dużo znieść i będę musiał jeszcze 9 razy tyle znieść. Czasami, jak teraz, brakuje mi siły, mam ochotę schować się, umrzeć, zniknąć, zapić się na śmierć, naćpać albo zwyczajnie zrobić coś totalnie głupiego jak skok z dachu — ale codziennie, nie robię tego, tylko idę do przodu. I to chyba właśnie o to chodzi w życiu, żeby mimo wszystko iść do przodu, żeby mimo braku siły stawiać kolejne kroki, nie cofać się. Chodzi o to, żeby płakać, żeby zostawiać innych w tyle i iść swoją drogą. Znam swoją drogę, kocham swoją drogę i pójdę nią aż do końca. Wiem, że na jej końcu czeka mnie tylko śmierć i że tak naprawdę chodzi tylko o samo przejście jej i cieszenie się z tego co jest. Bardzo staram się doceniać wszystko wokół mnie, miłość, jaka mnie otacza, ludzi, którzy się pojawiają. Naprawię jeszcze wiele żyć, pomogę jeszcze wielu ludziom, chcę, żeby zrozumieli, że życie nie istnieje bez miłości. Że życie bez miłości nie jest życiem, jest pustką. 


No dobra chyba sobie poukładałem trochę w głowie, nie podjąłem jeszcze żadnej decyzji, ale czy to ważne? Bo przecież na pewno już jakąś podjąłem, sam to przecież wszystko wybieram. Kocham was.