Sinnerman

Gdzieś w USA w latach 40. Ledwie dziesięcioletnia Eunice Waymon podejmuje pierwsze kroki do nauki śpiewu, w kościele. Wcale nie planuje zostać wielką śpiewaczką, nie myśli o tym, żeby zrobić międzynarodową karierę. Uczy się słów starej piosenki "Sinnerman"- o człowieku, który próbuje wymigać się od Boskiej kary, od swojego przeznaczenia. Jaka jest jej motywacja? Bo tak trzeba. Jak motywowana jest jej matka? Cóż mieli czarni w latach 40 w USA, wszech otaczający ich rasizm, nienawiść i problemy — jak trwoga to do Boga. Kilkadziesiąt lat później, ta sama dziewczyna, już kobieta znana jako Nina Simon na zawsze zmienia to co nazywamy Jazzem, tworzy jedne z najbardziej ponadczasowych hitów. Gdzieś, w międzyczasie przypomina sobie swoją piosenkę z dzieciństwa. Nagrywa dziesięciominutowy utwór, brzmiący niczym nagranie frywolnej, freestylowej wersji jazzowej. Dla zwykłych zjadaczy chleba, którzy będą przechodzić obok takiego czegoś obojętnie, dla ludzi kochających muzykę, dla ludzi odbierających ją za pomocą swojej duszy jest to jedno z największych jej dokonań. Zawiera w sobie dziewczęcą ciekawość, młodość, miłość do Boga, ale także to z czego to wszystko wynika — niesprawiedliwość tego świata, ból, matczyną miłość i coś, czego nie rozumiemy i nigdy nie zrozumiemy. Coś, co jest esencją jej głosu, coś, co każe jej przez pieprzonych 10 minut stać tam i śpiewać te słowa, jak w transie, jak podczas jakiegoś uniesienia. Coś, czego nigdy nie zrozumiemy jednak wszyscy tego chcemy. 


George Orwell napisał: "Stawka nie sprowadza się do przeżycia tylko do zachowania człowieczeństwa." - W swoim największym dziele powieści pod tytułem "1984". Ludzie mówią, że jest to powieść polityczna, ale ja mówię, że jest to powieść o dokładnie tym samym, napisana w dokładnie takim samym transie, w jakim była dorosła już Eunice. Jest to wciąż zadawane pytanie — czym jest człowiek i czym jest człowieczeństwo? Orwell robi to poprzez inżynierię wsteczną, teoretycznie, za pomocą całego systemu, za pomocą wszystkich możliwości (z przyszłości) próbuje zniszczyć człowieka nie zabijając go, próbuje przez całe swoje dzieło wyciągnąć pierwiastek z duszy. Czy mu się to udaje? Nie. Nawet on nie umie sobie wyobrazić, że w człowieku nie istnieje chęć i potrzeba miłości, że nie ma Boga w człowieku. Nawet George Orwell, geniusz, nie potrafi tego zrobić. Ludzie, którzy przeczytali tę książkę zapewne myślą, że jest to historia smutna, bez dobrego zakończenia, ale prawda jest dokładnie odwrotna: Książka ta jest oświadczeniem autora - "Nie umiem sprowadzić człowieka do czegoś pozbawionego duszy". 


Wczoraj jadąc gdzieś tramwajem uświadomiłem sobie, kolejne odkrycie, kolejny mały krok. Wiecie, nie jadłem od ponad 40 godzin, nie dlatego, że mnie nie stać, dlatego, że tak wygląda moja dieta. Dzisiaj jest ostatni dzień czterdziestek ósemek. Czyli przez 48 godzin nie spożywam nic oprócz wody. Co sobie uświadomiłem? To, że moja miłość też potrafi być piękna. 


- Hahah! haah... cóż za pierdolona bzdura! Przecież każda miłość potrafi być piękna.


Może i macie racje, ale nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Zawsze miałem się za potwora. Uważałem, że moja miłość jest w stanie tylko krzywdzić i uwierzcie mi miałem na to tysiąc dowodów. Bardzo trudno było mi dojść do tej jednej i prostej myśli. 


Nie umiem już nawet porządnie cierpieć. Zwyczajnie mi to jakoś bardzo nie przeszkadza. Wczoraj nie jadłem nic od przedwczoraj, właściwie to dzisiaj jeszcze też nic nie jadłem, bo 48 godzin mija dopiero jakoś koło 16 godziny, a jest 12. Także oprócz tego, że nie jadłem to przeszedłem 10 kilometrów w tempie, w jakim większość z was by się zwyczajnie zapociła na śmierć, do tego przeczytałem całą książkę, odwiedziłem Aliyah oraz Selin (w dwóch różnych miejscach). Nie przypominam sobie, żeby chociaż przez moment było to nieznośne. 


Czy moje odkrycie ma coś wspólnego z którąkolwiek z nich? Nie ma. Kilka dni temu Aliyah przyszła do mnie, położyła się na moim łóżku i po prostu zasnęła. Chrapała jak szalona, bo ma alergie i totalnie zatkane wszystkie kanały. Było słonecznie, całkiem ciepło i tak cholernie przyjemnie. Usiadłem sobie przy komputerze, żeby jej nie przeszkadzać i zwyczajnie coś tam sobie przeglądałem. Cozy afternoon. Zabawne, bo cieszyłem się, że ona czuje się tu na tyle dobrze, i przy mnie na tyle swobodnie, żeby sobie zwyczajnie uciąć drzemkę bez żadnych ogródek. Nie myślałem o tym, żeby się obok niej kłaść, przytulać ją itd. Podobała mi się sama sytuacja, czułem się świetnie. 


Chyba nie jestem aż takim strasznym potworem. Chyba nie. Chciałbym popatrzeć w lustro i to wiedzieć, chciałbym kochać siebie samego tak samo jak kocham ją. W dokładnie taki sam sposób. Myślę, że mi się to w końcu uda, ale trzeba jeszcze przejść rzeczy gorsze niż głód i ból nóg.