Szkic teorii wszystkiego

Słyszałem takie powiedzenie: "Jeśli nie umiesz czegoś wytłumaczyć dziecku (w prosty sposób) to znaczy, że tego nie rozumiesz.". Bardzo lubię to powiedzenie, chociaż nie wiem jakim chujem dałoby się komukolwiek wyjaśnić różniczkowanie albo nawigację międzygwiezdną w prosty sposób. Dzisiaj jednak podejmę próbę, podejmę wyzwanie wyjaśnienia wam mojego światopoglądu, czyli o tym jak widzę świat i dlaczego wedle mnie Bóg istnieje oraz po co mamy żyć. Wpis ten dedykuję każdemu, żyjącemu lub nie żyjącemu, kto nie umie odnaleźć w tym całym bałaganie, w życiu, żadnego sensu — doskonale was rozumiem. Wpis ten podzielę na punkty, dla ułatwienia czytania.


1. Czego nie wiemy?

Zacznę ten wpis od tego, czego nie wiemy jako ludzie. Bo czasami wydaje mi się, że wydaje nam się, że jesteśmy tacy mądrzy, bo umiemy rozszczepiać atom i nadajemy nazwy bozonom. Czasami myślimy, że zwalczyliśmy już tyle chorób, że jakość naszego życia jest tak wysoka, że stoimy na jakimś wysokim punkcie naszych możliwości, rozwoju intelektualnego, kultularnego, społecznego itd. Mimo wszystko ledwie 500 lat temu myśleliśmy, że ziemia jest płaska, na świecie żyją smoki, a Azjaci to jakiś inny gatunek, prawie jak ufo. Jakieś 500 lat temu wierzyliśmy w postać Boga i baliśmy się jego kar jak nie posłuchamy księdza. Ba! Nasza wiara w tak wiele głupich rzeczy wciąż się nie zmieniła i wciąż pozostajemy gdzieś tam daleko, daleko od prawdy o tym wszystkim. Właściwie to nie mamy do końca pojęcia jak działa cokolwiek, nie wiemy jak działa wszechświat, jak działa atom, czym jest atom, nie wiemy za cholerę czym są bozony, które nazywamy, nie wiemy, dlaczego kot Schroedingera jest żywy i martwy, a większość z nas nie wie nawet co on miał na myśli z tym kotem, ale to fajnie brzmi — kot w pudełku. Nie wiedząc tak wiele bardzo ciężko nam się powoływać na coś, co wiemy, bo w gruncie rzeczy żadnej z rzeczy, którą znamy nie znamy dogłębnie. Także wszelkie filozofie, wszelkie wiary oparte na tym co już wiemy nie mają najmniejszego sensu. Nihilizm, anarchia — bo nie widzimy w niczym większego sensu, nie są w żaden sposób usprawiedliwione. Nazwałbym większość naszych obecnych filozofii, filozofiami opartymi na emocjach. Czy drwię teraz z myśli filozoficznej tak wielu wieków? Otóż nie do końca, zwyczajnie wypowiadam im brak jakichkolwiek twardych podstaw. Brzmią dobrze, w pewnym sensie logicznie, ale logika jest nauką opartą na matematyce, a matematyka jest nauką opartą na obserwacji, a powoli zaczynamy obserwować, że to, co obserwowaliśmy nijak ma się do tego co teraz obserwujemy. Matematyka jest piękna, jest sztuką i nie chcę powiedzieć złego słowa o tak pięknym przedstawianiu świata, jakim jest matematyczne przedstawianie świata, ale nie koniecznie tam musi znajdować się odpowiedź na ostateczne pytanie o sens życia. Może brzmi to zabawnie, że odrzucam wszystkie możliwe nauki, ale nie jest tak, odrzucam tylko ten sposób myślenia, tak ściśle przywiązany do obserwowanych faktów, ten cały dyskurs prowadzenia eksperymentów, powtarzalności eksperymentów itd. Dlaczego to odrzucam? Z jednego prostego powodu, to może prowadzić do dużego nieszczęścia, tak jak wszystko w nadmiarze tak samo wiarą w nieomylność nauki (która defakto polega na popełnianiu ciągle pomyłek) - wiara w nieomylność nauki jest taką samą wiarą jak chrześcijaństwo — nie ma żadnych sensownych podstaw. Szach mat ateiści!


2. Co wiemy? A właściwie to nie...

Kiedyś dawno temu pisałem, że Albert opublikował swoje super ważne równanie E=mc², w którym udowodnił coś niesamowitego, coś totalnie pojebanego jak na tamte czasy. Udowodnił, że masa to energia, a energia to masa i są one dosłownie tym samym. Dla ludzi wtedy było to totalnie nie do pojęcia, bo jak cegła może być tożsama w jakimkolwiek sensie z ciepłem? Było to tak pierdolnięte, że wielu, bardzo wielu wyznawców eteru (tak mówiono wtedy na powietrze), od razu zaprzeczyło takiej idei — nie byli to jakkolwiek zwykli zjadacze chleba tylko ichniejsi najwybitniejsi naukowcy. Później jednak Albert zmienił strony i zaczął należeć do grupy hejterów, kiedy młodsi od niego naukowcy odkrywali fizykę kwantową. Wtedy rzekł swoje sławne słowa "Bóg nie gra w kości" - bo wiecie fizycy kwantowi nie opierają się już na twardych matematycznych regułach, ale na rachunku prawdopodobieństwa. To znaczy, że w świecie fizyki kwantowej nie ma zasady akcja-reakcja, jest wielkość prawdopodobieństwa, że coś się wydarzy. To by znaczyło, że właściwie cały świat istnieje tylko i jedynie dlatego, że prawdopodobieństwo jest na tyle wysokie, aby istniał. Co się jednak okazało jakiś czas później na takie prawdopodobieństwa można wpływać, ba można nimi dość świadomie sterować. Ale dalej nie wiemy nic, nic kompletnie nic. Dlaczego? W jaki sposób?


3. Prawdopodobieństwo

Albert niejako udowodnił, że wszechrzecz jest zlepkiem tego samego w różnych stanach. Tak wedle jego teorii wszystko jest dosłownie tym samym, w pewnym bardzo podstawowym względzie, gdzieś tam musi znajdować się jedno coś, co zlepia cały wszechświat, coś z czego ten wszechświat jest zbudowany. Różnorodność jest tylko pewną formą (subiektywnej) fraktalizacji (dzieci mają zrozumieć XD) tego samego czegoś. To znaczy, że na początku było tylko to coś i poprzez samo swoje istnienie, zaczęło tworzyć coś, co my nazywamy różnorodnością, ale realnie nie jest nią. Problemem jest tutaj nasza bardzo subiektywna (jako całej ludzkości) percepcja, bo ciężko obserwować coś, czym się samemu jest, czego częścią się jest. Musimy próbować to zrozumieć od środka, jak jesteśmy mali? To chyba wszyscy wiemy, że jesteśmy tylko małym człowieczkiem, na miniaturowej planetce, w malutkim układzie gwiezdnym, w maleńkiej galaktyce, gdzieś pośrodku niczego, wśród miliardów, miliardów takich samych galaktyk. Jesteśmy tak cholernie maleńcy i bezradni. W pewnym, pięknym, matematycznym sensie jednak: obserwacja czegokolwiek, co zrobione jest z tego samego co wszystko inne da nam możliwość odgadnięcia całej reszty. To znaczy, że mimo naszej mizernej perspektywy, miniaturowego wglądu w cokolwiek wciąż patrzymy na coś, z czego zbudowane jest wszystko to może znaczyć (znaczy, istnieje duże prawdopodobieństwo), że obserwacja tego pozwoli nam zrozumieć wszystko — mimo wszystko. Podobną drogą postępował Albert, podobną drogą próbują postępować jego następcy. Ja się nie znam na fizyce, ani trochę, jeśli chodzi o matematykę to też jestem debilem. Mimo to wierzę, że na własne subiektywne potrzeby, rozumiem świat tak jak należy. To może przejdźmy już do tego, bo przynudzam nie?


4. Dusza w człowieku i Bóg.

Skoro wszystko jest zbudowane z tego samego, skoro w zbiorze tego wszystkiego znajdujemy się też my to dość łatwo mi będzie wam napisać, że to wszystko właśnie nazwałbym Bogiem. Ogół wszystkiego, wszechświat, wszechrzecz. Nie ma w tym, w tak pojmowanym, Bogu najmniejszej nuty emocjonalizmu, najmniejszego zachwytu nad pięknem, dobra ani zła. Bóg jest po prostu wszystkim, co istnieje! Czy jest świadomy? Tak jest zbiorowo świadomy, jest oddechem wszechrzeczy, ciemnością i światłem, jest dosłownie wszystkim, a skoro my posiadamy świadomość to my też jesteśmy częścią Boga. Co w takim razie z duszą? Czy wierzę w duszę? Na pewno nie wierzę w takie latające duchy i tak dalej, ale wierzę, że będąc zbudowani z dokładnie tego samego co Bóg i będąc jego częścią znajdujemy się gdzieś w położeniu posiadania czegoś, co nazwałbym duszą. Pewnego pierwiastka świadomości, nie jest więc ważne jak on działa, czy jest to biologiczny mózg, czy jest jakaś duchowa sprawa związana z jakimiś duchowymi sprawami. Wierzę, że z psychologicznego punktu widzenia duchowość człowieka jest niebywale istotna, a zapominanie o swojej duchowości z tego czy innego powodu to takie samo niedbanie o siebie jak ćpanie, przejadanie się czy chodzenie w depresji. W tej perspektywie religijność ma swoje unikatowe zalety, których brak wiary w cokolwiek absolutnie nie posiada. Wiele osób uważa religijność za okłamywanie się, ale dla mnie takim samym okłamywaniem się jest mówienie, że miłość czy dusza nie istnieją — kompletnie nie możemy tego sprawdzić, a działa to tylko w jednym przypadku pozytywnie, to znaczy z korzyścią. Oczywiście nadmiarowa religijność, to znaczy, zbyt wielkie przywiązywanie uwagi do jakichkolwiek idoli naraża ludzi na możliwość zostania okłamanym dlatego wielkie religie uważam zwyczajnie za twory niepotrzebne i bardzo w pewnym sensie szkodliwe. 


5. Jeszcze mocniej o duszy.

Okej, ale wiara jest naszą odpowiedzią na lęk przed śmiercią. Tak właśnie jest i jest to bardzo zdrowe podejście, bo jak każda istota biologiczna jesteśmy zaprogramowani, aby przeżyć pewien czas, a dopiero potem umrzeć, także lęk przed śmiercią jest sprawą naturalną z punktu widzenia ewolucyjnego, zaś odpowiedź taka jak życie wieczne pewnym rodzajem psychologicznego balsamu. Pomijając jednak nasze emocjonalno-ewolucyjne potrzeby, uważam, że żyjemy wiecznie, wiecznie żyliśmy i będziemy żyć wiecznie. Pytanie tylko brzmi jak dalece będziemy tego świadomi? Czy po śmierci stanę się nieświadomy dalszej egzystencji, czy jednak pozostanę w jakimś "duchowym" stanie? Pytanie brzmi czy jest we mnie coś, co jako świadomość przetrwa dalej? Istnieją pewne przesłanki, że tak może być. Istnieją ludzie, którzy wracali do życia po śmierci i opisywali niesłychane rzeczy, większość z nich nawet pokrywa się dość mocno z tym co ja tutaj wypisuję. Ja sam mam wrażenie, przez całe życie, mam takie uczucie, że to nie jest moje pierwsze życie, pierwsze ciało itd. Otworzyłem się na to dopiero dość niedawno, bo dość niedawno zacząłem dbać o swoje sprawy duchowe i związane z Bogiem. Co wam też serdecznie polecam, po prostu położyć się, zamknąć oczy i próbować pogadać z Bogiem — on wam odpowie, uwierzcie mi. Nie musicie w to nawet jakoś mocno wierzyć. 


6. Informacja.

Nie wiem czy wiecie, ale informacja jest też formą energii, bardzo malutką, bardzo słabiutką, ale mierzalną. Ba! Informacja posiada nawet masę, i jakbyśmy wszystkie zgromadzone przez ludzkość informacje, w czystej formie, to znaczy bez żadnego nośnika, zebrali w jedno miejsce to miałyby wielkość ziarnka ryżu. Być może nasza dusza też jest jakąś formą informacji? Tego nie wiem, ale to interesujące pytanie. My ludzie przekazujemy sobie ciągle informacje robimy to na wszystkie sposoby: moje pisanie, wysyłanie wiadomości, rozmowy, uśmiechy, gesty, pieniądze, ubrania jakie nosimy, jak chodzimy wszystko o nas, w nas jest jakąś formą informacji. Każda rzecz w człowieku jest informacją.


Informacje mają też do siebie to, że mają bardzo różny wpływ na ludzi. Informacja, że ktoś nas obraził z reguły działa na nas negatywnie. Informacja o tym, że ktoś nas skomplementował działa pozytywnie. Wszelkie informacje jakie wysyłasz do świata są odzwierciedleniem tego co masz w środku, bardzo ciężko ustrzec się przed sprawnym okiem, kogoś kto takie informacje potrafi czytać. Mimo wszystko ludzie bardzo często nieświadomie czytają wiele informacji, bardzo nieświadomie podchodzą do świata i żyją w nim jakby zanużeni w słonej wodzie. Co jednak nie zmienia faktu, że informacje mają na nich cały czas dość silny wpływ. Jesteśmy praktycznie rzecz ujmując tylko i jedynie dzięki możliwości przekazywania i przechowywania informacji ludźmi. Nasza pamięć, nasza komunikacja - to coś co odróżnia nas od wszystkiego na tej planecie. Sposób w jaki przetwarzamy, katalogujemy, gromadzimy, przekazujemy informacje jest super istotny o ile nie najistotniejszy. 


7. Miłość

Najważniejszą, ze wszystkich informacji jest nasza miłość. Nie ma żadnej ważniejszej informacji dla człowieka niż uczucie bycia kochanym oraz kochania. Bez tego nie jesteśmy w stanie jakkolwiek na tym świecie funkcjonować. Znam tysiące ludzi, a kilku z nich znam dobrze i każdy z nich, każdy jeden człowiek funkcjonuje na tym świecie tylko i jedynie dla miłości i w poszukiwaniu miłości. Wszystko inne jest drugoplanowe, często ludzie popełniają dużo błędów w rozumieniu miłości, w obchodzeniu się z tą informacją, często mają na nią zły pogląd, ale nic, nigdy, nigdzie nie zmienia jej właściwego działania. Miłość jest informacją, dla której mamy przeznaczone spcecjalne receptory na pewno w umyśle i całkiem prawdopodobone, że też w naszej duszy. Przyjaźń, rodzicielstwo, bycie dziadkiem albo babcią, romans - to wszystko są formy miłości, różne ze względu na odbiorcę i nadawcę, ale tożsame ze względu na istotę tego uczucia. Nikt, nigdy, nigdzie z tym nie wygrał i nikt nigdy nigdzie z tym nie wygra. 


Uważam, że samo istnienie takiego tworu jakim jest miłość plus wszystko co napisałem wyżej jest całkiem solidnym, mocnym dowodem na istnienie Boga w człowieku i poza nim. Esencją naszego istnienia jest kochanie, a lepsze życie wieść będziemy wtedy i tylko wtedy kiedy porządnie, dogłębnie zrozumiemy własną miłość - bo każdy ma w sobie miłość. Uczucie to wpisuje się w każdy schemat o którym wcześniej pisałem i jestem pewien, że tak czy inaczej było od samego początku istnienia. Zrozumienie tego, zaakceptowanie tego i zwyczajne dzięki temu pokochanie całego wszechświata, nie tylko siebie, nie tylko innych ale także wszystkiego jest najlepszym możliwym sposobem do odnalezienia w życiu boskiej cząstki, prawdziwego głębokiego szczęścia i spokoju. Nie jestem też pierwszą, ani ostatnią osobą, która to pisze, a ty nie pierwszy raz czytasz coś takiego. Odruchową reakcją większość ludzi będzie myślenie: niedojżały debil, marzyciel, gówno wie o życiu. 


8. Wyciek wściekłych zaprzeczeń

Zapewne wiele osób zastanawia się nad tym całym Bogiem i mówi sobie: "No tak niby Bóg istnieje ale dzieci umierają na raka, 99% świata jest biedna, na świecie jest tyle potworów i nikt nie wali piorunem w dupsko.". Zaiste jest to ciągle powtarzany, kwaczony, argument przez tak wielu ludzi. Po pierwsze nigdzie nie napisałem, że Bóg jakkolwiek ingeruje we wszechświat, on nim jest. Po drugie nigdzie nie napisałem i nie mam zamiaru napisać, że wiem dlaczego tak się dzieje. Ja sam też doświadczyłem w życiu bardzo złych rzeczy, byłem załamany, w depresji, w ciągu alkoholowym i bardzo długo chciałem tylko umrzeć - czy widzę w tych wydarzeniach coś pozytywnego? Nie sądzę, bo niektóre z nich bolą mnie jak cholera do dzisiaj. Wierzę jednak, że ludzie mają jakąś taką smutną manierę poszukiwania wygodnego dla siebie sensu we wszystkim. Niektórzy traktują to też jako zadanie, grę taką - odnajdź miłość i szczęście mimo wszystko. Jednak to też byłoby głupie bo niektórzy w tej grze mieliby zwyczajnie zbyt duży handicap. Gdzieś słyszałem teorię, że dusze wybierają sobie życie jakim będą żyły - to istotnie ciekawe, bo jakby wtedy już wiedzą co w takim życiu przeżyją. Ale nie umiem tego też uznać bo to tylko tak ktoś sobie powiedział - mimo to ciekawe założenie! Myślę, że nie znamy dokładnego powodu dla którego tak jest, pewna fraktalność w tym wszystkim działa tak, że niektórzy mają więcej szans od innych - niektórzy żyją całe życie w dość dużym szczęściu, a niektórzy cierpią całe życie. Może ma to związek z ich poprzednimi życiami? Może ma to związek z nauką pewnych doświadczeń? A może jest to zwyczajnie ten pseudo-losowy bieg wydarzeń, na który nikt i nic nie ma wpływu. Pytacie się zapewne tak często: "Dlaczego ja?" - uwierzcie mi, że ani dzisiaj, ani za milion lat nie uzyskacie na to pytanie odpowiedzi. Może po waszej śmierci w jakiś sposób spotkacie się z Bogiem i on wam odpowie. Może. To tylko szkic teori wszystkiego, to nie jest sama teoria, na nią jestem za głupi. Może ktoś kiedyś to przeczyta, ktoś dużo mądrzejszy ode mnie i przyjdzie mu dzięki temu do głowy jakaś myśl, dzięki której ludzkość zrozumie lepiej czym na prawde jest. Wracając do punktu wyjścia: Nie wiemy, nic nie wiemy, możemy tylko sprawdzać co działa, a ja silnie wierzę, i mam na to dowody, że miłość działa i zawsze działać będzie.


---


Chciałem to napisać bo mam dzisiaj taką wenę. Przestałem się tak na prawdę nad tym tak bardzo zastanawiać bo skupiam się na swoim własnym rozwoju i na kochaniu ludzi oraz nauce tego właśnie - uważam to za ważniejsze niż próby zrozumienia czegoś czego zapewne i tak nie da się w żaden sposób pojąć jednym, ani nawet miliardami umysłów. Może kiedyś, tak jak w ksiązce S. Lem'a, albo w książce D. Adams'a, stworzymy tak inteligentny komputer, który będzie znał wszystkie odpowiedzi: bo my ich nie poznamy za naszych żyć. Także zamiast zastanawiać się dlaczego ten fraktalny świat jest tak zbudowany, nie lepiej skupić się na własnej miłości, najpierw do samego siebie, a później do całego świata? Chociaż to właśnie to samo. A może kiedy człowiek tak na prawde, czysto, duchowo, mocno kocha to wtedy odpowiedź staje się jasna? 


Kocham was mój braku czytelników.