Jebać hedonistycznych romantyków

Oho! Dawno tutaj nic nie pisałem. Na wszystko mam usprawiedliwienie! Już wam piszę co się działo w ostatnim czasie. 


Bardzo mocno przycisnąłem z dietą i treningami, tak mocno, że aż przesadziłem i się wykończyłem. Totalnie wypompowałem się ze wszystkich mocy. Przez to wszystko musiałem na jakiś czas odpuścić, więc mam obecnie pauzę i teraz staram się z głową wracać do tego. Mimo wszystko moje ciałko oceniam już całkiem wysoko i muszę przyznać przyciągam wzrok pań. To jednak nie koniec. Niestety oprócz samego wykończenia siebie pojawiają się również dystraktory.


Aliyah. O mój Boże! Co się z tą dziewczyną stało to ja nie wiem! Zmieniła się, bardzo się zmieniła, jest pewna siebie, seksowna, urocza i silna... spędziła u mnie nawet ostatnio noc. Nie było seksu, ale dużo miziania się i całowania no i myślę, że poczuła do mnie jakiś rodzaj amorków. Wiecie takie słodkie amorki 19 latki. Tak, ja mam 38 lat ona ma 19. Spędzaliśmy ostatnio dużo czasu razem, głównie na rozmowach, ale także pewien dość solidny czas na macankach. Mimo jednak wszystko to nie przejdzie, nie będziemy w związku — tak myślę. Wziąłem na siebie ten ciężar i opowiedziałem jej trochę o odpowiedzialności bycia w związku, o jaką pracy trzeba wtedy wykonać o tym całym gównie, o którym nie mówi się na romantycznych filmach. Omówiłem z nią też temat tego, że jeśli podejmie się bycia ze mną w związku to będzie musiała 50% tej całej pracy odwalić. Myślę, że się tego przestraszyła — to bardzo dobra reakcja. Wiecie różnica między nami tkwi w filozofiach — jej to nihilistyczny hedonizm, ja skłaniam się do ascetycznego stoicyzmu. Zostawiam ją taką, jaka jest, bardzo bym chciał się trochę od niej odciąć, zostawić ją samą, bo ostatnie czasy prowadzę ją za rączkę, a myślę, że już nie muszę. Jeśli ona nie nauczy się odpowiedzialności, ja jej tego nie nauczę, a nauka ta jest bolesna.


Szczerze mówiąc to trochę mi z tego powodu smutno i czuję się jakbym ją rzucił, albo coś. To świetnie, bo negatywne emocje dają mi motywację do treningów i rozwoju! Bardzo mi zależy na dalszych treningach!


Jeszcze z takich ciekawostek, ostatnie dwa dni pozwoliłem sobie na konsumpcję cukru. Ble! Serio ludzie, pojebało was z jedzeniem tego? Przez ostatnich kilka miesięcy wżerałem raczej jedzenie z kategorii super food, albo czegoś z bliskiej okolicy. Po cukrze czułem się świetnie, dwie godziny, a później czułem się jak gówno. Nie zamierzam tego powtarzać. W sumie to do teraz czuję się jak gówno. 


Chyba zrozumiałem, że lubię cierpienie, takie sensowne cierpienie. Wolę to niż jakikolwiek rodzaj przyjemności. Czasami jestem jeszcze za słaby, ale przesuwam granicę cały czas. Wiele razy poniosłem klęskę, ale klęski mnie motywują. Szkoda, że jestem wciąż na tych 19% i właściwie nie mogę zacząć dalszej części planu. No ale trzymajcie za mnie kciuki!


Kocham was.


Ps. Będę starał się pisać, ale widzicie ostatnio mi nie wychodzi. 

19%

Po bardzo, bardzo długim procesie myślowym doszedłem do prostej myśli: To ja muszę ustalać zasady. Nie tylko zasady związane z moim życiem, ale także zasady w ogóle. Właściwie robię to od pewnego czasu już i jest zupełnie inaczej — problem polega tylko na tym, że nie chcę na nikogo wpływać, poruszam się we własnym zakresie — z czego muszę niestety zrezygnować. Nie chcę nikomu zaszkodzić, ale zdaje mi się, że ludzie wokół mnie biegają bez pomysłu na cokolwiek. Stałem się silny. Nie boję się bólu, samotności, śmierci, porażki, rozpaczy ani nawet miłości, ale moje priorytety się zmieniły. Przestałem być zabawnym kolesiem, który jest fajny i w ogóle. Ludzie mi zawsze ulegali, a teraz robią to jeszcze bardziej, a ja zawsze bałem się wpływać na nich, chciałem, żeby sobie żyli po swojemu — jednak widocznie większości nie sprawia to żadnej radości. Nie wiem, czy kiedykolwiek podążałem za kimś? Nie przypominam sobie, żeby jakakolwiek władza mogła na mnie wpłynąć. Owszem żyłem w strachu będąc w długim związku, ze swoją byłą żoną, ale był to nie strach przed nią, ani przed tym co mi zrobi, bardziej bałem się tego co było nieuniknione — zepsucia tego związku. Dzisiaj jestem jednak kimś zupełnie innym, ludzie oczekują ode mnie, że podejmę kroki, że będę ich prowadził. To rola, nie wyróżnienie. To misja, nie coś, co sprawia, że jestem lepszy. Ponoć są dwa najważniejsze dni w życiu — kiedy się rodzisz, i kiedy w końcu pojmujesz, po co się urodziłeś. Bardzo długo ostatnimi miesiącami myślałem o tym i zdaje mi się, że to jedyny cel, w jakim się urodziłem — aby ustalać zasady. Takich jak ja było przede mną tysiące i równolegle ze mną żyje też wielu. Nie jest kompletnie ważne kim jestem, nie jest ważne co mam ani kto ze mną jest, ważne jest tylko ile mogę przez to osiągnąć. 


19% to ważny punkt. Bo aby osiągnąć 20% muszę wykonać pewne kroki, pewne bardzo istotne kroki. Odblokować się w końcu. 


Trzymajcie kciuki. Kocham was. 

Kolejna porcja przemyśleń

Dzieją się super rzeczy, tak super, że to aż źle. Dlaczego źle? Dlaczego super? Wszystkiego dowiecie się w dzisiejszym odcinku, przez nikogo nieczytanego bloga, który służy sam już nie wiem czemu i sam już nie wiem po co. Zapraszam w niesamowitą podróż.


Po pierwsze chciałbym przeprosić za ostatni wpis. Nie jest mi źle, z tym że go napisałem, tak jakoś czułem, ale jak go czytam to rozumiem, że to straszne gówno. Nie bierzcie mnie proszę za jakiegoś odklejonego przychlasta, bo tylko czasami nim jestem.


Najpierw, co u mnie? Treningi i praca oraz jak zawsze duża porcja dawania dupy. Mimo wszystko wciąż idę dalej, nie poddaję się i ja pierdolę jak ja wyglądam! Jak misiek, szeroki się zrobiłem, ramiona mi się duże zrobiły, postura mi się zmieniła — już nie wyglądam jak jakiś informatyk z 20-letnim stażem. Nie pisałem wam nigdy, a może tak, nie wiem sam tego gówna nie czytam. Wyjebałem fotel od komputera i teraz jak chcę sobie poklikać to muszę siedzieć po turecku na ziemi, a mój monitor jest wysoko, tak wysoko, że muszę siedzieć wyprostowany — w jeden miesiąc odczuwam zmianę postury, chociaż wcale dużo nie siedzę przed komputerem. 


Czuję się dużo bardziej pewien siebie, ale nie w ten zjebany sposób, kiedy myślę, że jestem lepszy od innych. Czuję się silny, ale też wiem, że umiem dbać o innych i im pomagać. Co się teraz dzieje? Ludzie sami przychodzą do mnie pogadać, pytają jak to zrobiłem, jak osiągnąłem to co mam, jak to robię, że ciągle jestem szczęśliwy, jak i jak. A ja chętnie się z nimi dzielę, słucham ich... serio jak jakiś ksiądz albo coś, bo sam nie wiem. Każdemu mówię dosłownie to samo: Twoje szczęście zależy tylko i wyłącznie od ciebie, nieważne ile gówna w życiu przeżyłeś, nieważne ile gówna jeszcze przeżyjesz ty jesteś odpowiedzialny za swoje szczęście, i o zgrozo: wymaga to w chuj pracy, a szczególnie nad sobą. Osiągnięcie jednak chociaż ułamka tego szczęścia jest warte każdej pracy. 


Kolejną rzeczą jest to, że kiedy człowiek staje się silny, wychodzi z tych wszystkich depresji, bycia grubasem itd. To nagle okazuje się, że ci ludzie, których miało się wcześniej za silnych i pięknych wcale nie są ani silni, ani piękni. Ludzie, których wcześniej się bałem, ulegałem im, uważałem ich za jakiś rodzaj nad-ludzi, teraz nie tylko ulegają mi, ale w moich oczach przestali być już tacy wspaniali. Przestało mieć dla mnie sens porównywanie się z kimś, kto był dla mnie nieosiągalnym celem jeszcze rok temu. WoW! Jak potężna jest to zmiana! Kobiety, o których wcześniej ledwo mogłem śnić teraz same flirtują ze mną, a ja co? Nawet mnie to nie rusza, bo przestały być dla mnie aż tak piękne i cudowne. Co ciekawe...


Odcięcie się od porno i wytrzymanie tego tak długo zmieniło w moim mózgu wiele priorytetów. Kiedyś dla interesująca kobieta dla mnie musiała być wręcz oczojebnie seksowna i szczerze mówiąc gówno mnie wszystko inne obchodziło. Prowadziło to do dziwnego paradoksu, kiedy tylko takie kobiety były dla mnie atrakcyjne, ale przy okazji leżały gdzieś na Chochomoludzne osiągalności — były nieosiągalne. Teraz atrakcyjna kobieta jest po prostu dobrym człowiekiem, kimś z kim chciałbym spędzać czas, kimś fajnym, dobrymi mającym poukładane w głowie — o Jezu jak mnie kręcą laski, z kręgosłupem moralnym, sensownym prowadzeniem się i zdolnością do konwersacji! Wszystkie seksowne sztuki znormalniały, spadły z Mount Everestu do... nie wiem Częstochowy XD I mam wrażenie, że na tym rynku matrymonialnym teraz to ja jestem seksownym kąskiem, chociaż wciąż trzymam rączki przy sobie. To kolejny temat... 


Wstrzemięźliwość seksualna u mężczyzn często postrzegana jest na granicy porażenia mózgowego, słabości czy nieudolności. Są panowie, którzy muszą się powstrzymywać ze względu na wiele swoich cech, na przykład bycie ulanym wstydziochem. Robienie, a raczej nie robienie tego z własnego wyboru, mając przy okazji dużo okazji to już inna para kaloszy, mimo wszystko mówię o tym głośno, że obecnie żyję w celibacie — śmieszy mnie reakcja ludzi, traktują to jak coś żałosnego. Śmieją się ze mnie, albo patrzą na mnie jakbym był serio niepełnosprawny. Nie macie pojęcia jak uwielbiam być wyśmiewany, to daje mi jeszcze większą motywację. Ale jaki to ma na mnie wpływ? Produkuję tony testosteronu i często bardzo często jestem totalnie wkurwiony, czasami jak mnie ktoś rozdrażni dostaję prawie białej gorączki. Wspaniałe jest to, że wtedy mam okazję pracować ze swoimi emocjami. Bardzo dużo mnie to nauczyło, bardzo, bardzo dużo. Mam coraz mniej ochotę na zwykłe ruchanie, tudzież jebanie, a coraz większy sens ma dla mnie stworzenie zdrowego emocjonalnego związku z kimś. Gdybyście tylko mogli zrozumieć jak wielka jest to dla mnie przemiana. Podoba mi się to, czuję, że takie myślenie jest zdrowe, bo w jakiś sposób automatycznie jest ono obustronnym szacunkiem, zarówno dla mnie jak i dla kogoś z kim chciałbym stworzyć związek, nawet jeśli miałby to być związek oparty tylko na seksie.


Wiem, że większość, rzeczy, o których tutaj piszę to są rzeczy, dla wielu osób oczywiste, jednak wierzcie mi lub nie — dla mnie nie były, i dla bardzo wielu facetów nie są. 


Mimo wszystko są też "negatywne" efekty tego wszystkiego — pierwsze i najważniejsze jest to, że mam wrażenie, że trochę unieszczęśliwiam ludzi z mojego otoczenia. Kompresując wszystko w postać prostego zdania: Kiedyś byłem takim nieszczęśliwym ulańcem, który mimo wszystko miał trochę przyjaciół w swoim kręgu, ale też miał pewne miejsce gdzieś tam w ich świadomości, jako niewinny, zagubiony grubasek, trochę nieszczęśliwy, ale także wart kochania. To było dla nich fajne i bezpieczne, no ale w wielu kategoriach byłem od nich gorszy, co było normalne. Dzisiaj mam wrażenie, że niektórzy tracą do mnie zaufanie, przestaje im się podobać, że wyrwałem się z tego miejsca w bombonierce, zmieniam gdzieś pozycje, bo wcale nie jestem już ani słaby, ani smutny, ani ulany. Staję się silniejszy, a z każdym dniem widocznie lepszy. Niektórzy nie potrafią się w tym odnaleźć i automatycznie, jako standardowa ludzka cecha, włącza się strach przed nieznanym. Trochę się boję, że stracę kilku dobrych przyjaciół, albo mój układ towarzyski się zmieni. Mimo wszystko, jeśli tak będzie, będzie to czysto ich decyzja, na którą nie mam i nigdy nie będę miał wpływu. 


Po drugie, lekko się gubię w tych wszystkich zaproszeniach, chęciach pobycia ze mną itd. Nie chcę nikogo ranić, smucić itd. Gdzieś w pewnym momencie ludzie zaczynają lgnąć do ciebie jak muchy do gówna. Stajesz się takim popularnym gościem z liceum jak w Amerykańskich filmach. Taka przemiana z nerda w chada. Nic co robię nigdy nie było z założenia wymierzone w stawanie się chadem w oczach innych, zwyczajnie codziennie staram się być lepszą wersją siebie, w najprostszy na świecie sposób. Już teraz mam problem z logistyką spotkań z innymi, czasami nie mam czasu, żeby z kimś pobyć itd. Nawet dziewczyny, które były dla mnie totalną nieosiągalnością chcą jakichś małych głupich przysług. Wiecie, o co chodzi? Która laska 10/10 chce jakichś głupich przysług od krzywonogiego nerda? A ja naprawdę cholernie lubię być sam, iść zrobić trening, iść na spacer, lubię, bardzo lubię jak wszyscy się ode mnie odpierdalają, i to jest brane ostatnio nawet za zarozumiałość XD Co lepsze, kiedy serio nie masz czasu, i odmawiasz jakiejś lasce to zdaje się działać na nią jak afrodyzjak. Nie jestem głupi wiem, że tak jest, olewanie lasek drogą do sukcesu, ale ja nie chcę nikogo olewać ani stosować jakichś żałosnych psychologicznych sztuczek z YT. Czasami mam ochotę stanąć na stole i wrzasnąć: "Proszę wszystkich o uwagę!". Poczekać aż wszyscy zamkną mordy i powiedzieć: "Wszyscy jesteście zajebistymi ludźmi, nieważne co o sobie myślicie, ale nauczcie się żyć swoim życiem kurwa, bo mam was dość czasami. Dziękuję.". Serio to raczej nie mój problem to wszystko, ale jakoś tak drażni to trochę pewne strefy mnie. 


Idę nakurwiać trening, kocham was <3

Poszukiwania

Czuję, że do napisania tego wpisu muszę wyłączyć wszystkie możliwe emocje i napisać go całkowicie z serca, z samego dna siebie. Pisanie od zawsze było dla mnie formą medytacji, której nie potrafię zrobić w sposób normalny, jak Budda nakazał. 


Jest coś w ulotności najpiękniejszych melodii, nie samo ich brzmienie, ale piękno i miłość, jaką nas otaczają, a także dziwne uczucie zamysłu autora tegoż tworu. Nie wiem, czy potrzeba do tego jakiejś nadzwyczajnej inteligencji, ale ja zawsze słuchając czegoś pięknego, czegoś, co dotyka mnie w środku przenoszę się jakby w duszę tego kto to napisał i badam jej stan, rozkoszuję się tym artystycznym uniesieniem tym dowodem na istnienie czegoś wyższego. Nasza dusza nie składa się z jak pewnie większość sądzi, jednostki, nasza dusza to setki, tysiące, a może i miliony odłamków, kawałków, czegoś niespojonego ze sobą całkowicie, czegoś, czemu tylko my nadajemy jakikolwiek sens poprzez własne istnienie. Nie macie czasami takiego wrażenia? Gdzieś wśród tych wszystkich dusz jest ta właśnie świadoma, ta "ja" dusza, to coś, co niektórzy nazywają "ego" ale wszystko inne zdaje się być niezbadane. Mamy taki wewnętrzny dialog, ale nie wszyscy aż tak intensywnie, nie wszyscy czujemy się tacy niezespoleni ze sobą. Piekło polega właśnie na tym braku spójności, tam tym zmąconym piachem życia yin-yang, które nie tańczy w odpowiednim rytmie, nie wibruje. Wszystko, czego jesteśmy świadkami, na niebie i na ziemi, wszystko, w czym trwamy, czym jesteśmy, jak jesteśmy stworzone jest właśnie z tych odłamków. Stąd w nas taka niespójność, ten brak zrozumienia dla samego siebie, to, że umiemy te same rzeczy, tych samych ludzi równocześnie kochać i nienawidzić. Niektórzy nazywają to coś "wyższe ja", pewnie dlatego, że w sumie nie mają pojęcia czym to jest ani jak to nazwać, ale to wcale nie jest żadne "wyższe ja" to jest Bóg, to jest wszechświat, który krąży w nas, który mieści się w nas jego mała cząstka, ale tak samo ważna jak cała reszta. Wszechświat nie istniałby jeśli choćby jeden jego element nie byłby na odpowiednim miejscu. Strach fizyków wynajdujących pierwszą bombę atomową przed tym, że spalą całe niebo jednym wybuchem — to byłoby możliwe, gdyby tylko wszystko nie było na swoim miejscu. 


Kocham was.

Szybkie sprawozdanie

Widzicie mam taki okres, że nie wiem, co mam wam pisać. To, co robię jest cholernie nudne, komu chce się czytać, że codziennie wykonuje ćwiczenia, że jeżdżę na rowerze (kupiłem ostre koło i kocham go), że trzymam dietę, że czasami daję dupy, że wyglądam coraz lepiej. Jestem bardzo blisko osiągnięcia celu związanego z moim ciałem, bardzo, bardzo blisko. Właściwie to już widać mi trochę mięśnie brzucha, co miesiąc temu było nie do pomyślenia! Mimo wszystko ciało jest tylko jednym aspektem ze wszystkich innych. 


Jak chcecie zmienić swoje życie warto zacząć od posprzątania swojego pokoju, ale później nie należy iść i zapierdalać ciężary na siłowni. To byłoby bez sensu, później trzeba zwyczajnie tę sprawę dobrze przemyśleć. Jest na pewno kilka sektorów gdzie totalnie daję dupy i muszę zacząć nad nimi pracować:


1. Strefa emocjonalna

Nigdy nie byłem dobry jeśli chodzi o kontrolowanie swoich emocji. Ostatnimi latami naprawdę poczyniłem postępy w kontrolowaniu złości, zamienianiu złych myśli na dobre itd. Ale nie czuję się jeszcze odpowiednio rozwinięty emocjonalnie — wiem, że to jest coś, co powiedziałby ktoś, kto jest odpowiednio rozwinięty emocjonalnie. Wciąż muszę dbać o dobrą kontrolę emocji, szczególnie tych negatywnych. Coraz rzadziej miewam gorsze dni, a ciągły brak cukru powoduje, że właściwie nigdy nie mam świetnego humoru. To wszystko jest dość dużym wyzwaniem, czymś, z czym muszę sobie poradzić od początku do końca sam. Mimo to wszystko czuję się szczęśliwy. Tak jestem szczęśliwym człowiekiem. Cieszę się chwilą i nie myślę zanadto ani o przyszłości, ani o przeszłości — chociaż wiem, że muszę jeszcze kilka ważnych rzeczy naprawić z przeszłości. 


2. Strefa finansowa

Jestem i zawsze byłem finansowym idiotą. Ostatnimi czasy jest oczywiście lepiej, udaje mi się trzymać na powierzchni, nawet udało mi się spłacić kilka długów z przeszłości, na pewno nie czuję już takiego stresu związanego z brakiem gotówki jak kiedyś czułem. Mimo wszystko powiedziałbym, że to jakieś 2-3 procent z tego co powinienem wiedzieć o pieniądzach. Chciałbym w przyszłości dość sprawnie pływać w kwestiach oszczędzania, inwestowania i rozumienia tego jak działa pieniądz. Niestety jestem dzieckiem dwojga finansowych idiotów, więc to jedno z trudniejszych wyzwań w moim życiu. Jest to też mój kolejny krok, gdzieś tam w moim wielkim planie. 


3. Strefa seksualna

Abstynencja seksualna miała na mnie dobry wpływ, mimo wszystko bardzo mi tego brakuje. Ostatnio spotykam się z dość bezpośrednimi zaproszeniami ze strony kobiet, które skutecznie ignoruje ze względu na to, że do końca tego miesiąca chciałbym jeszcze utrzymywać się w kompletnej abstynencji. Szczerze mówiąc dawno tego nie robiłem i trochę się cykam. Mimo wszystko mam jednak dość dużo szczęścia, bo zostałem obdarzony całkiem dużym chujem, który na tle mojego fajnego już ciałka prezentuje się majestatycznie. Mimo wszystko nie chcę być szmatą i bawić się w posuwanie wszystkich napalonych lasek — jakoś mnie to nie bawi. Ten problem nie będzie trudny do rozwiązania, ale jest dość mocno powiązany z punktem pierwszym. 


4. Strefa ulanej psychiki

W mojej głowie wciąż jestem grubasem, a codzienne patrzenie w lustro i obserwowanie kogoś, kim jeszcze rok temu wręcz panicznie chciałbym być tego nie zmienia. To jest najgłupsza rzecz, jaką u siebie rozpoznaje. Nie dość, że jestem szczupły to nabrałem masy mięśniowej i wyglądam jak naprawdę zajebiście dobrze zadbany facet. A jednak mój mózg wciąż myśli o mnie o jak o grubasie. Nie wiem, jak mam to zmienić. 


5. Strefa społeczna

Wszystkie wyżej wymienione punkty trochę sprawiają, że jestem lekko aspołeczny. Nie umiem tego zbyt dobrze zrozumieć, ale nie ciągnie mnie do ludzi tak jak kiedyś ciągnęło. Nie spędzam chętnie czasu z kimś, kogo słabo znam, tym samym nie dając sobie ani tej osobie szansy na lepsze poznanie się. Trochę mnie to we mnie denerwuje, że wciąż trzymam taki dystans, a z drugiej strony rzygam ciepłymi rzygami jak widzę kolesi przytulających wszystkich jak lezie i walących emocjonalne teksty albo stosujących metody emocjonalnej manipulacji. Mój smutek i ból są moje i nie chcę ich nikomu pokazywać, nie ma to dla mnie w ogóle żadnego sensu. Czuję się jakbym miał jakąś lekką odmianę autyzmu. 


6. Strefa duchowa

Skupianie się na ciągłym rozwoju lekko odwodzi mnie od mojego Boga. Przyznam, że cholernie tego żałuje, bo bardzo lubię, bardzo potrzebuję i uważam, za bardzo ważną moją strefę duchową. Muszę trochę więcej czasu poświęcać na rozmowy z bogiem, cokolwiek to znaczy. Jutro idę na 20-kilometrowy spacer, bo mam trochę wolnego więc może uda nam się pogadać. 


Dobra to tyle, napisałem to wszystko, bo pewnie tęskniliście, chociaż nie istniejecie. Kocham was. 

Przestań pomagać innym!

Co ja znowu odpierdalam? Pewnie sobie myślicie, że będzie tutaj płaczliwy wpis o tym jak komuś tam pomagałem, a potem się okazało, że to straszny skurwysyn i w ogóle i teraz cierpię. Nie, nie będzie takiego wpisu. 


Zakładam, że jesteście dobrymi ludźmi i bardzo chcecie naprawić ten zły świat. Mimo wszystko, że jednak bardzo próbujecie to nie udaje wam się to, często ponosicie porażki, zrażacie się i często też sprowadza was to na złą drogę gdzie sami potrzebujecie pomocy. 


Dla kumatych napiszę, że chciałem ten wpis zatytułować "O Kant dupy" - pozdro dla was. 


Napiszę wam, dlaczego wasze próby pomagania nie tylko są bez sensu, ale także jak pomagać światu i ludziom w sposób praktyczny — to znaczy efektywny?


1. Wady pomagania innym ludziom.

Pierwszym i najważniejszym punktem jest to, że pomagając innym ludziom nie do końca znacie ich intencje, stan ich duszy, gotowość do przyjęcia takiego, skąd inąd, prezentu, czy też to co z nim zrobią. Można podawać wiele przykładów kiedy ludzie, którym pomagaliście albo kompletnie zmarnowali wasze wysiłki, albo obrócili je przeciwko wam. Są jeszcze jednak gorsze możliwości: Pomaganie może w efekcie zaszkodzić. Oczywiście zdarzyć się może, że osoba, której pomogliśmy w jakiś sposób dalej to wykorzystała, daliśmy jej jakiś napęd. Liczba jednak niewiadomych w momencie wejścia w proces pomagania jest tak duża, że nie możemy, nie mamy kompletnie żadnej możliwości znać jego wyniku. 

Drugą wadą jest to, że zużywamy własne zasoby próbując pomóc komuś co w efekcie może prowadzić do tego, że sami mamy problemy. Znam ten ból, i wy też pewnie znacie. Można powiedzieć, że poświęcanie się dla kogoś jest szczytne i pewnie po śmierci pójdziecie do nieba i Bóg pogłaszcze was po główce, ale pod nosem doda zapewne "Mój głuptasek". Dlaczego tak powie? O tym później. 

Trzecią, trochę na siłę wadą, jest to, że pomagając innym często skupiamy na tym za dużo uwagi totalnie rezygnując z własnego rozwoju. W dodatku uczymy osoby poszkodowane, że warto być dalej osobami poszkodowanymi, bo wtedy otrzymuje się dużo za darmo. Oczywiście, niektórzy szczycą się filozofią "Nie dawaj ryby, dawaj wędkę" ale ja posunę się do stwierdzenia - "Nic nie dawaj". Na tym etapie możecie spokojnie myśleć, że jestem skurwysynem i namawiam was do tego samego. 

Czwartą matematyczną wadą jest zasada Pareto, która mówi o dystrybucji dóbr i o tym, że nie da się inaczej jak 20/80. Z jakiegoś dziwnego i chyba wciąż nieznanego powodu jest ona zawsze prawdą, zawsze była prawdą — co jednak nie zmienia reszty tego wpisu. Bo jeśli 80 procent społeczeństwa posiada tylko 20 procent bogactwa nie znaczy, że muszą być z tym nieszczęśliwi. Teoretycznie wszyscy mogą być szczęśliwi.


2. Potrzeba pomagania innym.

Doskonale rozumiem, że my ludzie jako istoty społeczne mamy potrzebę dbania o innych i pomagania im. Dlatego też powstaje mój wpis — aby więcej ludzi mogło robić to należycie. Sam lubię mieć uczucie, że komuś pomogłem, ale przez większość życia wszelkie moje bezpośrednie próby pomocy komuś kończyły się fiaskiem. Gdzieś tam w końcu doszedłem do punktu, że ludzie to niewdzięczne skurwysyny. Trochę tak jest, ale obecnie moja filozofia skupia się na moim braniu odpowiedzialności za wszystko, co robię. Także, jeśli komuś pomogłem, a ktoś okazał się skurwysynem — to nie będę na niego zły, tylko przemyślę co spieprzyłem. Wciąż mam potrzebę podnoszenia ludzi z podłogi, ale nie robię tego i to nie dlatego, że czuję obrzydzenie do pomagania, ale dlatego, że zdobyłem odpowiednią wiedzę jak to robić. 


3. Po uszy w gównie.

Każdy czasami ląduje w sytuacji bez wyjścia, gdzie potrzebuje jakiejś zewnętrznej pomocy albo no nie wstanie i już. I teraz przykro mi o tym mówić, bo naprawdę będzie to dla was ciężkie do przełknięcia: Jeśli ktoś leży i nie może wstać to jego wybór. Wiem, jak cholernie źle to brzmi i wiem, jak wiele sytuacji możecie sobie wyobrazić, w których człowiek nie miał żadnego wyjścia. Dajmy coś skrajnego, żebym wyszedł na naprawdę niezłego chuja: Jeśli facetowi umiera cała rodzina w wypadku, wiecie dwoje kochanych dzieci i miłość jego życia, on zostaje sam, zaczyna pić, stacza się i jego życie traci sens. Na pewno myślicie, że sobie na to nie zasłużył, że to cholernie smutne, że on na pewno potrzebuje kogoś, kto mu pomoże. Uwaga to będzie bolało: On sam wybrał leżenie na ziemi. Oczywiście nie wybrał tego, że mu umarli bliscy, ale wszystko, co potem się stało, stoczenie się, chlanie i utrata chęci życia to wszystko są już jego wybory. Nie umiem sobie nawet wyobrazić jak może być takiemu człowiekowi ciężko, ale mimo to, wciąż są to jego wybory. Nie ważne jak dobrze usprawiedliwione siedzenie w gównie — to zawsze nasz wybór i wybór ludzi, którzy w gównie siedzą. Czy jest dla niego jakieś lekarstwo? Oczywiście, że jest. Na pewno całe życie będzie żył z wielkim bólem, jak większość z nas, bo w końcu każdemu ktoś kiedyś umiera i to boli, ale on wciąż może nie tylko dalej normalnie żyć, ale także odnaleźć szczęście i spokój. I to jest ta dobra myśl. Problem polega tylko na tym, że to on sam musi pokonać swojego demona, nikt i nic mu w tym nie pomoże. Alkohol mu nie pomoże, ani przyjaciele, choćby nie wiem jak świetni. Musi sam wstać. Mimo wszystko istnieje sposób, żeby mu pomóc. Nazwijmy naszego biedaka, który stracił rodzinę Robert. 


4. Sposób na pomaganie innym.

Jedyny sposób, aby na prawdę zmieniać świat, ulepszać go i pomagać innym ludziom to codziennie stawać się lepszą wersją samego siebie. Czyli nie skupiać się na podnoszeniu biedaków z ziemi, ale robić wszystko, żeby być lepszym pod każdym względem człowiekiem. Dlaczego to działa?

Po pierwsze zmieniacie na lepsze jedyną rzecz, na którą macie wpływ. Wy też jesteście częścią świata, także ulepszając siebie ulepszacie jakiś jego kawałek. Wasza poprawa jest realna, mierzalna i odczuwalna. Sami stając się lepsi jesteście tego w pełni świadomi i zadowoleni z wyników. Wiem, że może to być długi i trudny proces jak np. odchudzanie czy wychodzenie z nałogu, ale na końcu tego procesu czeka was nagroda, o jakiej nawet nie marzyliście — świat stał się trochę lepszy. Oczywiście nie mam tutaj na myśli, tylko rozwoju cielesnego, ale też rozwój duchowy. Założenie na początku, że nasza filozofia życia nie jest właściwa i badanie jej w szerszym kontekście, poszerzanie jej jest najlepszym punktem wyjścia, jaki można mieć. Sami doskonale wiecie czego dla siebie potrzebujecie i sami doskonale wiecie, co macie zrobić — wiecie to, bez żadnej pomocy. Jeśli jednak potrzebujecie pomocy to proszę bardzo: Jest na świecie miliony ludzi, którzy zdobyli coś, czego pragniecie i chętnie dzielą się tą wiedzą. Możecie czytać książki, oglądać YouTube, czytać Wikipedię, rozmawiać z ludźmi. Macie dosłownie tysiące możliwości, żeby stać się lepszymi ludźmi. Jedyne co was przed tym powstrzymuje to wasz własny wybór. 

Po drugie pewnie wszyscy piszą i mówią wam, żebyście przestali porównywać się z innymi ludźmi. Nie wychodzi wam? Mnie też, ani tym, co wam to mówią i piszą. My naturalnie porównujemy się z innymi ludźmi. Inni też się z wami porównują, jeśli jesteście w świętym stanie to będą traktować was jako jednostkę o wyższej atrakcyjności co może wywołać ich złość i smutek, tak jak was smuci, że wasi znajomi, których średnio lubicie opalają dupsko na Arubie albo dymają atrakcyjnych seksualnie partnerów a wy nie. Porównywanie się do innych jest naturalne i będziemy to zawsze robić, jednak co dalej zależy już od nas, czy będę płakać, że Krzysiek bzyka Kasię, która jest fajną dupeczką czy pójdę na siłownie i sam w końcu spróbuję bzyknąć Kasię? To mój wybór, moim wyborem jest też to, co zrobiłem z uczuciem zazdrości, czy zadziałało na mnie dołująco, czy zachęcająco. Tak samo jest z każdym uczuciem, jakie mamy — my wybieramy, jaki ma na nas wpływ. Jeśli wybieramy wpływ rozwijający nas to super, jeśli wybieramy wpływ niszczący nas to, kto jest winny? Krzysiek? Kasia? Robert? Stefan? Oni się dobrze bawią. Jeśli osiągniemy jakiś poziom, który imponuje innym to wtedy oni mają okazję czerpać z nas przykład, możemy być tą motywacją, którą jest dla nas Krzysiek. Jest pełno osób, które przeżyły ból straty bliskich i mają się świetnie, jakby Robert otworzył oczy to by ich zobaczył, to jego wybór.  

Po trzecie jesteśmy przykładem dla wielu osób, dla wszystkich których znamy. Jeśli stajemy się lepsi, dajemy każdej osobie, którą znamy stawać się lepszym człowiekiem. Jak nas zapytają, jak to zrobić to powiemy im dokładnie co zrobiliśmy. Nie damy im ani wędki, nie damy im ryby, powiemy im: Stary. Bądź kreatywny, szukaj, i odnajduj siłę w swoich emocjach. On nas wyśmieje, ale potem to przemyśli. Jeśli chociaż jedna osoba, z naszego kręgu stanie się lepsza, to kolejna z jej kręgu też itd. Wyobraźcie sobie co by było jakby to były dwie osoby? Albo trzy? 

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego ci wszyscy ludzie sukcesu trzymają się razem? Właśnie dlatego. 


Kocham was


Looser girls

Taki tytuł dałem, bo mi się podoba ten termin. Wprowadził go jakiś czas temu jeden jutuber opisując dość sporą grupę dziewczyn, które nic w swoim życiu nie robią, są brudne i zwyczajnie na tyle śliczne, żeby dostawać wszystko za darmo. Nie, żebym miał coś przeciwko takim osobom, zwyczajnie cholernie podoba mi się użycie tego terminu: looser w stosunku do kobiet. Bo to przecież tak cholernie męski termin. 


Nie będę wiele pisał, bo nie mam ani ochoty, ani weny. 


Robienie treningów i odchudzanie jest cholernie nudne. Dodatkowo właściwie to nic pozytywnego się nie dzieje, motywacje mam na poziomie jakoś 1 na 100. To zwykłe codzienne robienie tego samego w kółko, coś, z czym zawsze miałem problem, bo szybko się nudzę — teraz też jestem znudzony. Życie jednak jest nudne i kiedy chcesz w nim coś osiągnąć przez większość czasu będziesz robić nudne rzeczy. Wszystko inne, chlanie, przygodny seks, skakanie na bungee (nie wiem jak to się pisze), granie w gry, obżeranie się itd. jest ciekawe, ale zużywa potrzebne zasoby. Ja nie mam zasobów, muszę je gromadzić. Jednak mam wciąż wrażenie, że robię wszystko dobrze, jakieś takie poczucie, że Bóg jest tym razem po mojej stronie. Wszelkie cierpienie ma sens i to jest ok. 


Z ciekawostek czytałem sobie ostatnio, totalnie z dupy, cytaty Jezusa. Nie wiem, czy to jest wina tłumaczenia, umyślne działanie czy co, ale one są cholernie agresywne, właściwie to takie ciągłe stawianie ultimatum. Albo zrobisz to co ci karzę i jak karzę, albo kurwa spłoniesz po wszech-czas w piekle i będziesz cierpiał bezsensowne cierpienie. Rozumiem, że w pewnym sensie wiara w Boga wymaga bezpodstawnej wiary, ale bieganie za kimś z batem i napierdalanie go mentalnie po strachu nie jest dla mnie jakoś specjalnie drogą miłości. Myślę, że jeśli był tam jakiś Jezus to raczej nie był aż tak cholernie ostry w swoich słowach, bo z opisów jego czynów widać coś zupełnie innego. Myślę, że słowa te zmienione zostały na potrzebę ekspansji kościoła katolickiego. Bo wiecie z jednej strony typ mówi "nadstaw drugi policzek", a z drugiej mówi "albo wybierasz mnie, albo wypierdalaj do piekła". 


No i tyle. Nie mam, co więcej, pisać. 


Kocham was.

17%

Nie wiem, dlaczego akurat 17, ale no tak czuję.


Cześć mój braku czytelników. Po pierwsze muszę wam przyznać, że piszę to tylko i jedynie z musu, bo totalnie nie mam ochoty na pisanie czegokolwiek no ale napiszę wam wszystko, co mam napisać i spierdalajcie (ciekawe, czy brak szacunku do kogoś, kto nie istnieje jest etyczny w jakimkolwiek sensie?). Podzielę to na punkty tematycznie.


Brak cukru we krwi.


Do mojej kochanej diety postanowiłem całkowicie zrezygnować z cukru i zwiększyć intensywność treningów. Nie, że miałem na to ochotę i nie że sprawia mi to przyjemność — uznałem to za naturalną kolej rzeczy. Co za tym idzie, od tygodnia czuję się totalnie, totalnie słabo, źle, mam zły humor, nic mnie nie cieszy, nie czuję radości, ale... efekty były praktycznie natychmiastowe. Zaczyna mi się pojawiać zarys mięśni brzucha. Najgorsza jest chyba dolna część brzucha gdzie dalej widać tłuszczyk i z jakiegoś powodu zawsze mnie u mnie wkurwiają biodra, a właściwie ich całkowicie boczna część. No ale jeśli wytrzymam to co właśnie robię to myślę, że do końca czerwca będzie sześciopaczek. 


Nie czuję radości?


To nie jest tak, że nie czuję radości zupełnie. Mam w sobie pełno radości, ale nie czuję tej cukrowej radości, tej takiej intensywnej kiedy jesz cukier. Nie wiem, jak wam to dokładnie opisać, mój mózg jest praktycznie pozbawiony jakichkolwiek dodatkowych źródeł cukru, takiego wiecie w słodyczach, napojach, kawie itd. Oczywiście jem normalne rzeczy, nie przekraczając tych 1500 kalorii na dobę. Wiem, że uzależnienie od cukru potrafi być silniejsze od uzależnienia od alkoholu albo narkotyków — też to macie btw. Bawcie się dobrze przy próbach rezygnacji. A zrywając z tym człowiek czuje się jakby miał zaraz umrzeć, nawet wstawanie boli i kręci mi się w głowie. Muszę bardzo kontrolować zawartość mikro i makro w diecie, żeby nie przesadzić, więc no trzeba to robić z głową i do tego jestem idiotą więc robienie czegokolwiek z głową nie wychodzi mi nigdy za dobrze. No więc nie dość, że jem o wiele za mało do swoich potrzeb to zwiększam swoje potrzeby poprzez trening. Np. Dwa dni temu byłem na 20-kilometrowych spacerze, a przedwczoraj jeździłem 4 godziny na rolkach. Nie robię intensywnego treningu siłowego, bo strasznie nie lubię umięśnionych ludzi — uważam takie duże mięśnie zarówno u mężczyzn jak i u kobiet za obrzydliwe, ale lekko zarysowane ze zdrową ilością tłuszczu są już ok. Moim celem nie jest wyglądać jak apollo, 5% tłuszczu, moim celem jest wyglądać zdrowo i przede wszystkim być silnym, nie tylko w sensie fizycznym, ale także w sensie całego organizmu. Także odczuwam szczęście, bardzo silne szczęście z tego względu, że po pierwsze mi się to udaje, a po drugie widzę jak silny społeczny oddźwięk to oznacza — ludzie dosłownie uwielbiają na mnie patrzeć! 


Nie jestem nic wart.


Nie będę tutaj płakał, ale ostatnio dużo o tym myślałem i wciąż nie umiem poczuć się wartościowy na tyle, żeby czuć się wartościowy. Zastanawia mnie to szczególnie ze względu na moje relacje damsko-męskie. Szczerze mówiąc wiem, że wyglądam dobrze teraz i przyciągam kobiecy wzrok, a nawet spotykam się z próbami podrywania mnie. Nie mam jednak ochoty ani na przelotne romanse, ani na ruchanie, bo jakaś laska ma mokro na widok mojego ciała. Szczerze mówiąc to podoba mi się bycie samemu i długo nad tym myślałem, dlaczego tak jest. Zrozumiałem, że chciałbym być z wartościową kobietą, ale ja sam nie jestem na tyle wartościowy. Nie reprezentuje tego poziomu, na którym mi samemu zależy. Nie rozumiecie mnie co? Wyjaśnię wam to inaczej. Jest Selin, kiedyś o niej pisałem. Ona jest dla mnie kobietą, o jakiej myślę, z jaką chciałbym być, z jaką chciałbym coś wspólnie tworzyć. Nie chodzi o to, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu poznałem. Najbardziej interesują mnie jej cechy charakteru, jest bardzo inteligentna, elegancka, mądra, nie podejmuje głupich decyzji, dba o siebie i swoją reputację, jest przy tym niesamowicie skromna i miła. Nie wierzę i nigdy nie wierzyłem, że jest idealna albo coś w tym guście i myślę, że na serio dość intensywnie podkochuję się w niej. Wiecie więc dlaczego mam takie opory się z nią umówić? Nie dlatego, że to może nie wypalić, ale właśnie dlatego, że to może wypalić. Nie uważam, że miałbym cokolwiek sensownego do wniesienia w związek z tak fantastyczną osobą. Nie chciałabym jej zepsuć życia swoją zepsutą osobą. Nie czuję się wystarczająco wartościowy dla kogoś tak wspaniałego jak ona i wolałbym, żeby znalazła sobie faceta, który byłby dla niej bardziej pasujący, który mógłby wnieść w jej życie coś, czego ja pewnie nigdy nie będę mógł. To nie jest tak, że jakaś decyzja zapadła, ale zwyczajnie tak to czuję i sam zadaje sobie pytanie, czy ja nie jestem przypadkiem pojebany. Nie jest mi też z tego powodu smutno albo źle, czuję się raczej dobrze, z tym że dość dojrzale myślę o takich rzeczach, no i z tym że jednak zostawiam ją w spokoju. Mimo wszystko marzę o niej... ale świat nie kręci się wokół mnie, prawda?


A co tam u Aliyah?


Ostatnio bardzo intensywnie się spotkaliśmy, spędziliśmy czas na długich rozmowach (od 12 w południe do 4 rano). Bardzo, ale to bardzo jestem z niej dumny, jak się rozwija, jak myśli, jak planuje, jak próbuje radzić sobie ze swoimi emocjami. Staram się z nią rozmawiać tak, żeby nic nie zepsuć, chciałbym, żeby była szczęśliwa, żeby była kompletna. Nigdy chyba nie poznałem nikogo z takim potencjałem jak ona, chciałbym go z niej wydobyć, żeby stanęła na nogach i była pewną siebie, piękną kobietą. Muszę przyznać, że od kiedy ją poznałem do dzisiaj zmieniła się diametralnie. Ciągle dyskutujemy, szczerze rozmawiamy o wielu sprawach, szczególnie jej uczuciach i o tym jak z nimi żyć. Pokochałem ją rodzajem miłości, jakiego do tej pory nie znałem, bardzo mi zależy na jej szczęściu i chciałbym, żeby je w sobie odnalazła. Potwornym zagrożeniem dla takich niepewnych siebie kobiet jest to, że szukają swojego szczęścia na zewnątrz i nikt im nigdy nie wyjaśnia, że tak naprawdę wystawiają się na bycie wykorzystaną. Nie ma szczęścia na zewnątrz ludzie, wszystko, co was uszczęśliwia z zewnątrz jest tymczasowe i nietrwałe! Jak chcecie tworzyć wspaniałe relacje z ludźmi, nie ważne, jakimi czy waszymi rodzicami, kolegami czy partnerami to musicie najpierw być szczęśliwi, a potem je tworzyć, a nie szukać w nich szczęścia. Nie wiem, dlaczego rodzice nie uczą tego swoich dzieci? To powinno być pierwsze czego się w życiu uczymy. Jesteśmy w stu procentach odpowiedzialni za własne szczęście i to jak radzimy sobie z nieszczęściem, my sami nikt inny. Aliyah zaczyna to mocno łapać i wiecie co? Sam się boję tego jak wspaniałą kobietą ona się staje. Na prawdę ona jest teraz totalnie seksowna, że aż się sam swoich reakcji boję. Jednak nie bójcie się, jestem już duży i nie tknę jej, nawet za jej pozwoleniem — nie o to mi tu chodzi. Ymm... pyszności!


Sztuka rezygnowania


Ledwo przeszły mi problemy z odpuszczaniem sobie jednej rzeczy, a już odpuszczam sobie kolejną. Żyję w ciągłym stresie związanym z walką ze samym sobą. Ostatnio miałem nawet mały wypadek, uszkodziłem sobie rękę, nie jakoś poważnie, ale boli jak szlag podczas treningów. Wiecie co? To mnie tylko bardziej motywuje, żeby je robić. Nie wiem co jest ze mną nie tak. No dobra, na serio nie chciało mi się tego pisać wszystkiego, ale takie postanowienie i się go trzymam. Teraz wracam do treningu.


Kocham was zjeby :*

Jestem pizdą

Pewnie sobie myślicie teraz, że będzie płaczliwy post o tym, jaki jestem słaby i w ogóle? I wiecie co? Będzie! Ha! Mam was! Podwójne lustro!


Daję dupy cały czas! Codziennie daję ciała. Mam zrobić jakieś ćwiczenia, nie daję rady ze wszystkimi. Mam zaplanowany trening — boli mnie głowa. Mam dietę? Zamawiam sobie pizzę. Mam myśleć pozytywnie? Zastanawiam się jak najszybciej wszystkich wokół pozabijać, tak żeby dużo cierpieli. Mam kochać ludzi? A czasami nienawidzę niektórych tak mocno, że gdzieś w środku życzę im wszystkiego najgorszego. Mam nie ranić innych? A czasami palnę coś ze zbytnią dozą szczerości, że aż boli! Ała! Mam poznać jakąś dziewczynę? Zawsze palnę jakiś idiotyczny tekst, np. Właściwie to wolę być sam, bo jak mam partnerkę to mnie tylko wkurwia. Co? Palnąłem coś takiego? Oczywiście! Albo w ogóle zapominam o jej istnieniu, albo nie odpowiadam na jej wiadomości przez tydzień. Daję dupy, bo z każdego postanowienia umiem zrobić cudowny festiwal żałosności i pierdolenia wszystkiego jak leci. Jestem straszną pizdą. Wciąż jak zdejmuję koszulkę to nie jestem zadowolony z efektów, ok, nie jestem już grubasem, ale wciąż nie wyglądam tak jakbym chciał. Dołuje mnie to? O tak! A miałem się nie dołować! Niby lubię być sam, a tak często brakuje mi innych ludzi! Miałem zrobić w tym tygodniu jakieś 60 kilometrów? Ile zrobiłem? Nie całe 30. Może jutro zrobię 15... może. Miałem nie przejmować się przeszłością? Ciągle o niej myślę! Miałem nie stresować się przyszłością? Wciąż się denerwuję tym, co nadejdzie! Zdrowe jedzenie? Kilka razy w tygodniu tak, pomiędzy burgerami. Cały czas daję dupy.


I wiecie co? To zajebiście! Kocham być nieidealny! Moje postępy nie są tak dobre jak zaplanowałem, plan wykonuję na jakieś 30% - co w sumie jest dużo. Bo zawsze do przodu, i zawsze "wykonuję". 


Zastanawiam się jakby to było jakbym jednak był idealny? To możliwe teoretycznie, ale bardzo teoretycznie, bo musielibyśmy wyłączyć tak wiele z tego czym jestem. Praktycznie jest to niemożliwe. Ktoś z was też jest nieidealny? Czy tylko ja? Może wasze zdjęcia na społecznościówkach pokazują waszą idealność? Może wasze wymarzone wakacje pokazują, że spełniacie marzenia? Naprawdę wszyscy wszystko robicie dobrze? Macie super ciała, poukładane w głowie, spełniacie marzenia, jesteście szczęśliwi? Nie? Bo wiecie co... nikt tak naprawdę nie jest. Najważniejsza nauka to odpuścić samego siebie, odpuścić — przestać próbować. Daj temu płynąć, daj temu być, czemu? Wiesz czemu. 


A tak już wracając na ziemię. 


Mówiłem, że Aliyah napisze sama do mnie? I napisała! Myślę, że zaszły tam jakieś zmiany, dlatego się nie odzywała, myślę, że ona myśli, że to są zmiany negatywne, ale myślę, że ona nie wie, że takie coś prowadzi do pozytywnych zmian. Czasami trzeba postępować ze sobą jak ze starym radzieckim telewizorem i trzeba sobie porządnie przypierdolić w łeb, żeby zacząć dobrze działać. Myślę, że to coś w tym kierunku. Może teraz mój ruch i powinienem pokazać jej trochę więcej siebie. Tak myślę. Nie wiem, na wyczucie robię panie, co ja jestem specjalista? Specjalista kosztuje. A jak spierdolę? To się naprawi panie. Wyluzuj czapkę!


Kocham was!

Kot do kwadratu

Opowiem wam to, bo czemu nie? 


Dzisiaj rano zadzwoniłem do schroniska zapytać o tego właśnie znajdę. Mój kot wabi się Szczur, ale oficjalnie nazywa się Minori czy coś takiego. Śmieszne, bo kiedyś nawet umówiłem się z Japonką o takim samym imieniu. Powiedzieli, żebym przyjechał po południu. Musiałem jeszcze kupić jakieś nosidło, bo to ostatnie wyjebałem, bo było brzydkie. Miałem też plecak do noszenia kota, ale ten był niehumanitarny, więc też wyjebałem. Udałem się do zoologicznego, zrobiłem szybki zakup. Na szczęście nie musiałem dużo zapłacić. Dalej ruszyłem w podróż, to całe schronisko jest na jakimś wypizdowie na końcu miasta. Po długich trudach związanych z logistyką udało mi się dotrzeć do bramy tego przybytku. Śmierdzi zwierzętami na kilometr, pełno psów tam, wszedłem, jakaś pani na recepcji (bardzo, ale to bardzo sympatyczna) zadała mi tysiąc pytań najpierw, a później zadzwoniła po kogoś. 


Przyszła do mnie dziewczyna, chyba jakaś studentka, bardzo śliczna. Mała blondynka i przy okazji strasznie speszona, taka niepewna siebie. Zapytała mnie, czy to ja się zgłaszam po tego czarno białego skurwysyna. Przytaknąłem i poszliśmy razem do jakiegoś budynku, na jakieś piętro. Była tam wielka kanapa... kurwa to brzmi jak wstęp do pornosa. Nie będzie pocierania! O czym wy kurwa myślicie? Skupcie się! Kazała mi usiąść i poczekać. Zajęło jej kilka minut, zanim obróciła z powrotem, przyniosła ze sobą dość małą klatkę ze znajdą w środku. Od razu zaczęła mi się tłumaczyć, że ta klatka to tylko do noszenia i że jej tam nie przechowywali. Miałem to gdzieś, bo skupiłem się na kocie. Mały skurczysyn przeżył ponad 2 tygodnie poza domem! Wcale nie wyglądała źle, nie była wychudzona, ani poobijana. Szybko się też okazało, że ta dziewczyna jest z polski i studiuje weterynarie czy coś. Praktykantka więc mogliśmy sobie porozmawiać po polsku. Wypytałem ich o całą historię, gdzie została znaleziona przez kogo itd. 


Kot wyszedł z domu chyba we wtorek 30 kwietnia. Pierwszego i drugiego przetrzęśliśmy z Noah całą dzielnicę. Nie znaleźliśmy jej, dlatego zacząłem szukać w schroniskach. Czwartego i piątego znów szukałem sam po całej dzielnicy, ale wciąż jej nie znalazłem. Gdzieś około siódmego straciłem całą nadzieję i stwierdziłem, że już jej więcej nie zobaczę — po tym jak Noah włamał się do jakichś opuszczonych magazynów i je przeszukał. Okazało się, że ona przeszła jakieś 5 kilometrów i dziesiątego została zgłoszona przez kogoś do służb, że się włóczy i chyba szuka pomocy. Dziesiątego zabrali ją do schroniska, ale dopiero 14 dali info na stronie, że ona tam jest. W schronisku dostała szpryce, odrobaczenie plus jakieś tam zabiegi jeszcze potrzebne. Oczywiście tatuś musiał za wszystko zapłacić. 


Okazało się też, że jej chip jakiś zjebany był czy coś więc dostała nowego chipa z moimi danymi. Teraz jak się zgubi to mają mój numer telefonu. Wpakowałem jej do jej nowego nosidełka i wróciliśmy do domu. 


Jak weszliśmy od razu ją wypuściłem. Wiecie, że koty okazują radość? Prawie jak pies się cieszyła ze wszystkiego, co widzi. Łaziła w te i z powrotem i się o mnie cały czas ocierała, nie przestawała mruczeć chyba ze dwie godziny. A teraz cziluje sobie u mnie w pokoju na podłodze i chyba w końcu poszła normalnie spać. 


A ja? Dziwnie mi z tym, bo już się z nią pożegnałem, a ona nagle wraca. To naprawdę pojebane uczucie. Cieszę się, że ten mały śmierdzący sierściuch jest tutaj, a z drugiej strony mam w mózgu taki rozjeb trochę — bo było mi cholernie smutno, miałem już takie myśli w stylu: Już nigdy jej nie zobaczę, już nie będzie mnie witać jak wracam do domu itd. Pojebane to wszystko. 


No i tyle, cały wpis o kocie. Nie zasłużyła na to, no ale to przecież tylko mały osierściony pół-mózg. 


Kocham was i kot też was kocha.

Radość nad radościami

Śmiem stwierdzić, że kobiety nie potrafią kłamać. Nie mam tutaj na myśli, że nie potrafią mówić nieprawy, ale ich zachowanie zawsze zdradza ich zamiary albo stan duszy. Nie wiem, z czego to może wynikać, ale jak sobie analizuje każdą sytuację, w której czułem się okłamany to rozumiem, że tak naprawdę okłamywałem się sam. Ale ja nie o tym...


Kilka dni temu szedłem sobie przez miasto. Piękny wiosenny dzień, ja podążający swoją ścieżką do celu. Myślę, że mam cholernie pewien siebie krok i jak idę to idę jak burza. Naprzeciwko mnie, dosłownie na odległość dłuższego skoku nagle wyłoniła się młoda Azjatka, miała na oko ze 25 lat. Bardzo śliczna, szczupła dziewczyna więc zawiesiłem na niej na chwilę wzrok, ale nie mam w zwyczaju gapić się na kobiety, moje spojrzenie nie trwało więcej niż kilka sekund. Lubię jak ludzie, na których się gapię, gapią się na mnie też. Lubię łapać z ludźmi kontakt wzrokowy. Ona popatrzyła na mnie jakby zawołana moim wzrokiem. Myślałem, że zwyczajnie popatrzy i zmieni cel, ale nie zrobiła tego. Patrzyła dłużej, a jej oczy prześlizgnęły się wzdłuż mojego ciała. Na koniec popatrzyła mi głęboko w oczy i uśmiechnęła się w ten właśnie sposób. O tak! Spodobałem się jej. Uśmiechnęła się do mnie, a ja pewnie zrobiłem coś w stylu wykrzywienia ryja w skurczu, bo nie idzie mi uśmiechanie się. Poszedłem dalej. Niby nic nie znaczące spojrzenie, ale uznałem to za komplement. Jednak Azjatka gapiąca się na białego Europejczyka to nie jest nic wyjątkowego — one chyba na nas lecą jakoś. 


Dzisiaj szedłem sobie znów swoją drogą gdzieś, dokądś. Przechodziłem akurat obok jakiegoś afrykańskiego sklepu. Przy tych sklepach zawsze stoi pełno osób, i tak było tym razem. Byli bardzo głośni, w sposób mocno zabawowy. Afrykanie kochają śmiać się, tańczyć i zwyczajnie spędzać razem czas. Bardzo lubię na nich wtedy patrzeć, sprawiają mi jakąś dziwną radość swoją własną radością. Stało tam kilku facetów, i siedziały ze dwie kobiety. Kocham to jak oni się ubierają, tak kolorowo, kobiety noszą piękne suknie i wszystko razem wygląda jakby wyjęte z obrazu jakiegoś szalonego artysty. Jedną z kobiet złapałem wzrokiem. Była pewnie po czterdziestce. Popatrzyła na mnie, bardzo głęboko w oczy, a później bardzo powoli przejechała wzrokiem od czubka mojej głowy, aż do butów. Po czym znów popatrzyła mi głęboko w oczy i puściła oczko na znak, że jej się podobam. I to był dla mnie wielki komplement. Bo ci wszyscy czarni kolesie mają ciała czarnego Adonisa, nie wiem jak oni to robią, ale są z reguły nie dość, że przypakowani to jeszcze wyrzeźbieni. Także na tym polu miałem znaczną konkurencję. 


Naprawdę zajebiście jest się czuć seksownie. Polecam.


A co do takich ważniejszych spraw to chyba znalazłem kota. Jutro jadę to sprawdzić. W schronisku. Bo oczywiście, napisałem, że straciłem nadzieję, ale szukałem dalej i dalej, aż w końcu dzisiaj na nią natrafiłem. Jeśli to prawda to jadę ją jutro odebrać. 


Nie napiszę dzisiaj nic więcej, bo mi się jakoś nie chce. Siedzę ostatnio dużo w domu, bo zwolniłem się stamtąd i poszedłem na chorobowe na cały okres wypowiedzenia. Jestem skurwysynem? Cóż, jestem i co z tego? 


Kocham was choć was nie ma :*

Chamski przepis na jedzenie

Mój szanowny braku czytelników! Witajcie na moim kulinarnym blogu! Dzisiaj przygotujemy coś, co dosłownie rozpierdoli wam styki. Pewnie już wam ślinka leci, a nawet nie napisałem co to jest. Grubasy jebane! Idźcie najpierw na siłownie, a potem myślcie o jedzeniu! No dobra, nie będę tutaj wam matkował. 


Czego ci do tego przezajebistego jedzenia potrzeba? Zrobię ci tutaj, dla twojej wygody, porcję dla jednej osoby, chcesz zrobić dla dwóch osób to zrób dwa razy więcej, a jak nie umiesz matematyki to idź do szkoły, a potem zrób. Ale ty mnie wkurwiasz dzisiaj!


Dobra, ucisz się i czytaj:

- Pół cebuli, takiej średniej, nie takiej małej, ani takiej dużej tylko takiej średniej. Wiesz co to średnia cebula w ogóle?

- Średnia marchewka.

- Pół papryki, takiej soczystej, oczo-jebno czerwonej.

- Quinoa - OJEZU CO TO ZA SŁOWO KURWA? Wygógluj sobie jak nie wiesz! Co to ja jestem podróżnik, żeby ci wyjaśniać, że to taka kasza co smakuje jak ryż i jest z Ameryki Łacińskiej? 

- Pierś albo pół piersi (jak nie jesteś ulańcem) kurczaka.

- Jogurt grecki albo skyr jak jesteś grubasem. Grecki lepszy.

- Passata pomidorowa. Za górnolotnie? To nie wiem przecier, ale nie koncentrat. Wiem, że pewnie mówisz na przecier koncentrat, ale zastanów się, czy nie jesteś idiotą przypadkiem? Bo wieśniakiem na pewno. Ile ci tam pasuje daj tego, ale no nie za dużo. A jak już serio musisz marudzić to możesz wrzucić przecier i trochę wody, ale się przeżegnaj najpierw, bo po śmierci będziesz się musiał/a z tego tłumaczyć Jezusowi.

- Młody groszek z puszki — jak tego nie ogarniasz to pamiętaj, że w schroniskach dla niepełnosprawnych przyjmują. Ile tam sobie chcesz go dodać, ja bym na twoim miejscu dodał więcej niż kurczaka jak na ciebie patrzę — w sumie, to nie, jak na ciebie patrzę to bym w ogóle na twoim miejscu nic nie jadł... przez rok. 


Wszystko. Teraz łatwo jest:

1. Quiona musi się ugotować, nie szczędź jej wody, ale szczędź jej cierpień piekielnych. Na małym, jak twój siusiak albo twojego chłopaka (albo twój i twojego chłopaka), ogniu; To kwestia wyczucia, ale ja na 4 litry wody wrzucam jakieś 250 gramów tej kaszy. Więc jak umiesz liczyć to wiesz, że na litra trzech to za dużo... znaczy się na litr wody wychodzi 51,25 gramów kaszy. Zaokrąglijmy to tak jak ciebie życie zaokrągliło i wyjdzie, że na litr około 50 gramów — ale śmieszne, bo ciebie w górę zaokrągliło. 


2. Kurczaka sobie usmaż na patelni i wpierw odstaw. Pewnie zapytasz mnie o przyprawy? Wiesz, ja nie wiem co ty tam lubisz za przyprawy, to kwestia indywidualna. Jak jeszcze w twoim wieku nie wiesz, że każdy daje sobie przyprawy, jakie lubi to ja ci powiem, co masz zrobić: Weź sobie sos tabasco i zakrop nim oczy! To jedyna przyprawa, jaką ci polecam jeśli nie wiesz. Ja zrobiłem tego kurczaka w sosie sojowym i ostrej papryce, a ty sobie możesz go nawet kurwa w majonezie smażyć jak lubisz. 


3. Cebulę, marchewkę i paprykę wszystkie jak jedną siekasz w drobną kostkę. Bierzesz oliwę z oliwek, wlewasz do gara (przy okazji w łeb sobie wlej też), dajesz na mały ogień i dusisz. Jak nie umiesz dusić to twój problem. Dusisz tak długo jak lubisz, jak lubisz chrzęst czuć na zębach to krótko jak lubisz jak wszystko jest mięciutkie jak twój brzuszek i cycuszki to dusisz długo. Nie zapomnij przemieszać, nie myśl sobie, że jak dusisz to możesz sobie iść spać. 


4. Jak już się udusi, to powinna być już kasza gotowa. Odcedź kaszę, zanim cokolwiek innego z nią zrobisz i wpierdol tam do środka — do marchewki nie sobie do mordy! Jezu! O czym ty myślisz? 


5. Teraz dajesz w palnik i trochę to osuszasz, redukujesz, żeby kasza nie miała za dużo wody, żeby ci nie pływało wszystko jak jakieś otręby w mleku, tylko żeby fajną konsystencję miało. NO ALE Z WYCZUCIEM! Nie spal tego! Jak nie umiesz z wyczuciem to zadzwoń do mamy, ona robi z wyczuciem. CO SOBIE ZNÓW TAM MYŚLISZ ZBOCZEŃCU? Ty nie jesteś normalną osobą, nie? 


6. Dodaj PRZECIERU z pomidorów do wszystkiego i wymieszać.


7. Kurczaka jak wolisz, możesz teraz wrzucić do środka albo zostaw sobie on side (ucz się języków jak  nie rozumiesz! Ale bym ci jebnął przez ten głupi łeb!). 


8. WŁALA! MOŻNA WPIERDALAĆ. SMACZNEGO KLOCKI LEGO.


Jak masz tych kilka szarych komórek to się zapytasz pewnie po jaką cholerę ten jogurt grecki? Ja sobie go biorę i jem z kurczakiem, obrzydliwe? Przejrzyj się w lustrze to zrozumiesz co jest obrzydliwe! Możesz sobie serio cycki albo pindla tym wysmarować jak nie wiesz, co masz z tym zrobić. Jak masz nie wkładać do mordy to myślisz, tylko żeby się nie zrzygać, bo aż tyle wkładasz, a jak już masz coś włożyć do mordy to stoisz jak ciele i się zastanawiasz... ja pierdolę! 


A tak na serio: Takie jedzonko ma mało kalorii i jest pyszne i ma fajne makro. Myślę, że smakowo zadowoli każdego, można sobie zmodyfikować kilka składników itd. Jak tam lubicie. Ja nie lubię przepisów, ale wiem, że niektórzy korzystają. Pomysł mój, ale można kraść, zapraszam kraść. Lepiej jeść coś takiego niż jakieś parówki w bułce, albo frykadele wołowe w bułce, albo ciasto posmarowane przecierem z serem. 


Jak ktoś się poczuł obrażony to przykro mi, twój problem.


Kocham was moi drodzy nieistniejący. 

Dlaczego ludziom się chce?

Proszę nie traktujcie tego jako czegoś podpartego faktami, nie lubię pisać artykułów naukowych z bibliografią i cytatami - ah! No i przede wszystkim nie jestem naukowcem. Wszystko, co tu napiszę to moje własne, subiektywne przemyślenia i obserwacje. Wiem, że nie jestem na tyle mądry, żeby ktokolwiek mógł się z tego uczyć, ale jestem na tyle dupkiem, żeby to wszystko napisać.


Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego ludziom się chce? Dlaczego niektórzy podejmują działania, zmieniają rzeczywistość wokół siebie i w sobie, a inni pozostają ciągle w miejscu? Dlaczego są ludzie, którzy całe życie są ciągle niezadowoleni, a inni zamiast tego robią wszystko, żeby zmienić rzeczy, które im nie pasują? Dlaczego niektórzy z nas mają tak potężny problem z chorobami cywilizacyjnymi, a pozostali zdają się slalomować pomiędzy nimi jak kierowca moto GP? Co sprawia, że jesteśmy tacy różni? Co sprawia, że jedni działają, a inni pozostają bierni? Zacznijmy od jednego z moich ulubionych cytatów, ale go nie pamiętam, szło to jakoś tak:

Są ludzie: ruchomi, nieruchomi i tacy, którzy się ruszają. - Za cholerę  nie pamiętam autora/ki.

1. Mit trudności zdobywania.

Zacznijmy od prostego punktu. Zdobywanie osiągnięć jako człowiek, pójście po to czego się chce, dosłownie podniesienie z ziemi własnego szczęścia nie jest wcale trudne, nieosiągalne ani poza naszymi możliwościami. Wiecie, może jestem trochę dupkiem, bo piszę to z punktu uprzywilejowanego białego Europejczyka na stałe mieszkającego w jednym z najbogatszych krajów świata, mający umowę o pracę ze stawką większą za godzinę niż chińska dniówka, albo afrykańska tygodniówka! Dlatego chciałbym zaznaczyć, że możliwości każdego człowieka są inne — bardzo zależne od szerokości i wysokości geograficznej. Ja np. potencjalnie mógłbym sobie kupić Ferrari w przeciągu następnych 10 lat, mając przy tym wielki dom i dobrych kilka milionów na koncie — tak to leży w granicach, do jakich jestem w stanie rozciągnąć swoje działania. Oczywiście tylko czysto teoretycznie. Niestety nie wszyscy na świecie są w tak pięknej pozycji jak ja — większości świata zajęłoby to potencjalnie dużo więcej czasu lub byłoby nieosiągalne. Dlaczego biorę tu za przykład pieniądze? Bo najłatwiej jest je sobie wyobrazić, są takie obrazo-twórcze. 

Myślę, że pierwszym i największym mitem, próbując patrzeć na to obiektywnie jest właśnie zdobywanie rzeczy. Wiele osób uważa, że to trudne np. schudnąć albo osiągnąć sukces zawodowy. Prawda jest jednak taka, że nie wymaga to z reguły nadludzkiego wysiłku, a jedynie pewnego okresu wytężonej pracy, lub co ważniejsze stałej pracy, regularnej pracy. Nie raz na tym blogu dosłownie zapłakiwałem się jak cholernie ciężko jest z moją dietą i innymi rzeczami, ale prawda jest taka, że to wszystko jest obiektywnie proste i łatwe, wcale nie takie męczące — tak naprawdę wciąż prowadzę wygodne życie i mam wszystko, czego zapragnę. Subiektywnie dla mnie są to ciężkie chwile, trudno mi się walczy z codziennym utrzymywaniem pewnego, niepasującego do moich przyzwyczajeń standardu. Mimo wszystko jednak to, co osiągam, to co robię jest proste i wiecie co? Mam jeszcze dużo, bardzo dużo, gargantuicznie dużo miejsca i wolnego czasu, żeby osiągać inne rzeczy, ale nie robię tego! Nie jestem żołnierzem walczącym na froncie, nie jestem matką samotnie wychowującą [wstaw liczbę] dzieci, nie jestem samotnym podróżnikiem, nie jestem biednym chińczykiem. Wysiłek, który wkładam w osiąganie tego co chcę jest niesłychanie mały, a ja jestem niesłychanie dumny z jego efektów. Jakoś rok temu ważyłem prawie 120 kilo, a dzisiaj jest około 80 - moja idealna waga to około 72 kilo. Nie jest to pierwszy raz kiedy schudłem, ale wcześniej dopadło mnie choróbsko zwane depresją i znów przytyłem. Teraz rozumiem, że nie wolno mi mieć depresji — ale jak to nie wolno mi mieć depresji? Czy ja w ogóle mam na to wpływ? Odpowiem później.

Większość rzeczy, jakie chcemy osiągnąć są łatwe: Wymarzona praca, waga, piękne zęby, dobre oceny w szkole czy na studiach, dobre zdrowie czy cokolwiek materialnego. Wszystko to leży w zakresie naszego zasięgu i wcale nie wymaga od nas nie wiem jakich nakładów pracy. Dosłownie jest to coś, co możemy podnieść, bo leży na chodniku i jedyne co musimy zrobić to się schylić. Nie mówię tutaj o jakichś dzikich ambicjach w stylu: Zostać rozpoznawalnym na całym świecie artystą, polecieć na księżyc czy przelecieć księżniczkę. Bo to są rzeczy, które wymagają już dużo szczęścia. I to ostatnie słowo jest tym o czym chciałbym więcej napisać — szczęście. Tak jak lubię możliwość osiągnięcia przez nas naszych celów można rozpisać sobie matematycznie tak czy inaczej. Schudnięcie będzie oscylować w granicach 100% - osiągalność takiego celu jest praktycznie zawsze możliwa i nie zależy od naszego szczęścia, ale od naszej determinacji. Wymarzona praca? Dałbym tutaj jakieś 85%, bo powiedzmy, że trochę szczęścia trzeba mieć no i zależy to bardzo mocno od tego, jaka to jest praca, mimo wszystko ludzie nie raz udowadniali, że determinacją osiągają wszystko, czego zapragnął. CEO Ferrari — może z 1% dlaczego? Bo to stanowisko jest pewnie już obsadzone na najbliższych 100 lat, mimo wszystko wierzę, że można tak zmanipulować rzeczywistość, aby dostać nawet tę posadę, no ale trzeba mieć ciężkość gwiazdy szczęścia. Wiem jednak z doświadczenia, że ludzie dość łatwo potrafią oszacować swoje możliwości i starają się dopasować swoje marzenia do matematycznego prawdopodobieństwa ich zdobycia. Nie wszyscy jednak są tak autystyczni i mieliśmy tysiące przykładów ludzi, którzy zwyczajnie wymarzyli sobie coś bardzo mało prawdopodobnego i w efekcie to osiągnęli. Nie chcę też pisać tutaj o takich przypadkach, bo po pierwsze są bardzo daleko od mediany, po drugie mimo wszystko to są jednostki wybitne, po trzecie nikt nigdy nie pisze o tych ludziach, którzy mieli takie wielkie marzenia i ambicje, ale polegli gdzieś po drodze kończąc gdzieś w odmętach niepamiętania. 

Podsumowując ten punkt: Większość rzeczy, które chcesz osiągnąć leżą w zakresie twoich możliwości, a wszystkie te, które mają ponad 80% prawdopodobieństwo to rzeczy bardzo łatwe. 

2. Zrozumienie działania czasu.

Aby osiągnąć jakikolwiek większy cel w naszym życiu, zawsze musimy brać pod uwagę czas, bo wszystkie nasze działania przybliżające nas do celu będą potrzebowały właśnie tego. Bardzo istotne jest tutaj zrozumienie czasu i tego jak działa, aby w ogóle zrozumieć ludzkie działania. Mamy dwa rodzaje czasu:

Czas obiektywny: Wbrew pozorom ciężko go mierzyć. Wystaw przed siebie jedną dłoń i pozostaw ją nieruchomo. Popatrz na nią. Jej nieruchomość jest bardzo pozorna, bo tak naprawdę kręci się wraz z naszą planetą wokół własnej osi z prędkością kilkunastu set kilometrów na godzinę! Ale to nie wszystko, bo nasza planeta wytwarza taką masę grawitacji, że zakrzywia czasoprzestrzeń z prędkością nawet do 10 km/s. Tak przez twoją dłoń przepływa teraz czas i przestrzeń, a nie tylko twoja dłoń przez czas i przestrzeń! Ale to nie wszystko! Nasza planeta porusza się po elipsie wokół słońca z prędkościami wielkości dziesiątek km/h, a samo słońce zakrzywia czas i przestrzeń o wiele, wiele, wiele silniej niż nasza planeta, dlatego ruch czasu i przestrzeni przez twoją dłoń nie koniecznie skierowany jest w kierunku środka ziemi, ale posiada pewne odchylenie. Jest to odchylenie czasu także! No ale to jeszcze nie wszystko! Bo nasza gwiazda, ciągnąc za sobą planety jak kulig śnieżny porusza się wokół masywnej czarnej dziury w środku naszej galaktyki, z prędkościami w granicach setek tysięcy km/h! A sama galaktyka podróżuje przez przestrzeń względem innych galaktyk z jeszcze większą prędkością, a co najlepsze to wszechświat rozszerza się z prędkością być może większą od prędkości światła, i dalej idzie bezwzględne położenie naszej galaktyki też, naszej gwiazdy i naszej planety, a na niej twojej dłoni. To, co dla ciebie jest wystająca przed tobą, stabilnie i spokojnie dłonią tak naprawdę jest obiektem poruszającym się z prędkościami większymi niż setki tysięcy kilometrów na godzinę! Tak poruszamy się przez czas i przestrzeń, a obiektywnie czas nie jest nawet dla nasz mierzalny. Prędkość, z jaką się poruszamy, oraz masa otaczających nas obiektów mają wpływ na upływ czasu. My ludzie przyzwyczailiśmy się do w miarę stałego upływu czasu i zredukowaliśmy go do sekund czy milisekund opierając się na podróżny naszej planety wokół własnej osi i wokół słońca. Ile takiego czasu zajęło ci przeczytanie tego akapitu? Ile czasu i przestrzeni przemierzyłeś właśnie w tym czasie? Dziesiątki, a może i setki kilometrów. Prawda jest taka, że nie mamy ani takiej wiedzy, ani takiej technologii, żeby mierzyć czas obiektywny. Poza tym czas nie jest stały w całym wszechświecie, istnieje opcja, że są miejsca, gdzie wszechświat jest jeszcze młody — ale napisanie tego, że "teraz" istnieją byłoby bardzo dużym błędem! 

Czas subiektywny: Tak jak pisałem wyżej są to nasze sekundy, minuty itd. Można sobie kupić zegarek z kalendarzem, albo wyciągnąć komórkę z kieszeni i możemy go sobie dowolnie mierzyć, patrzeć na niego i zastanawiać się nad jego upływem. 

Czas jeszcze bardziej subiektywny: Czas, jaki odczuwamy i jak on nam upływa jest różny dla każdego. Na pewno znacie ten przykład, że kiedy ma się do zrobienia coś, co jest nieprzyjemne czas dłuży się, a kiedy świetnie się bawimy czas płynie szybko. Nie musi być to prawda dla każdego, ale prawdą jest, że zwyczajnie zajęci czymś nie zauważamy jego upływu. Co najważniejsze jednak w tym temacie to, to jak bardzo boimy się wolno upływającego czasu, co czujemy myśląc o czasie wolno upływającym i jaki mamy do tego stosunek. Zaczynając jakąś metamorfozę, większy projekt związany ze swoim życiem z reguły upatrujemy się na jakiś odległy cel w odległym czasie. Ludzie jednak nie są stworzeni do mierzenia odległego czasu ani też odczuwania go. Nasza zdolność percepcji, postrzegania czasu, odczuwania go jest ograniczona do obecnej mijającej chwili. Czas długodystansowny jesteśmy w stanie zauważać po jego efektach ale go nie odczuwać. Planując cokolwiek na przyszłość nie będziemy odczuwać przesuwającego się czasu w dniach, tygodniach czy miesiącach będziemy tylko zauważać jego efekty, a odczuwać będziemy momenty w jakich obecnie się znajdujemy. 

Ale po co o tym piszę? O tym później.

3. Mit motywacji.

Motywacja, motywowanie się itd. To chyba najgłupsze rzeczy jakie w życiu słyszałem. Sam przez większość czasu mam zerową motywację, a czasami humor graniczący z poczuciem przygnębienia i depresji - mimo wszystko udaje mi sie osiągać moje cele. Ba! Nawet jako mały nihilista nie widzę większego filozoficznego sensu w tych zmianach, a jednak robię to. 

Dlaczego motywacja jest głupia? Bo nie dla każdego zadziała, są ludzie bardziej podatni na motywowanie się i są ludzie, którzy mają to totalnie w dupie. Istnieją ludzie którym wykrzyczysz trzy raz w twarz: "Jesteś zwycięzcą!", a oni podejmą walkę w emocjach, a są ludzie, którzy cię totalnie wyśmieją. Wszystkich jednak dotyczy jedno: Motywacja w końcu im zaniknie, a wstępne opieranie się na właśnie tym czynniku może prowadzić do rychłej porażki. 

Przykład? Rzucanie porno. 

Samo porno działa na mózg trochę jak narkotyki. Naukowcy sprawdzili swoimi skomplikowanymi aparatami mózgi mężczyzn oglądających jak porno i wynik był tylko jeden: świecą jak choinka. Tak samo poziomy hormonów takich czy owakich były niewyobrażalnie wysoko. Niektóre z tych wyników można porównać tylko do narkotyków. Porno ma totalnie silny wpływ na umysł i ciało mężczyzny (w przypadku kobiet są to romantyczne filmy). Zrywanie z tym nałogiem skończy się zawsze, ale to zawsze totalnym, mega dołem i zapaścią - co znawcy nazywają "flatline". Płaska linia ma obrazować linię która wskazuje śmierć pacjenta podczas reanimacji. Znacie to na pewno z filmów. 

Kiedy przychodzi ci do głowy pomysł rzucenia i walki z tym to masz w sobie tonę motywacji. To działa jednak do pojawienia się pierwszych objawów flatline. Bo kiedy tylko twój mózg zacznie pompować dopaminę zmuszającą cię do wstukania na klawiaturze swojej ulubionej strony z gołymi cyckami przestaniesz czuć totalnie jakąkolwiek motywacje. Pozostałe rejony mózgu, przyzwyczajone do świecenia jak choinka dadzą ci tak w dupę, że odechce ci się oddychać i kompletnie zapomnisz co to jest motywacja. Ba! Można nawet dostać trwającej tygodniami gorączki, ze względu na odpowiedź układu odpornościowego - bardzo dużo mężczyzn, w tym ja, raportowało taki właśnie stan rzeczy podczas pierwszych miesięcy zrywania z pornografią. Także przygotowując się do rzucenia tego haniebnego nałogu należy założyć, że dostanie się depresji na poziomie mocy 3000. 

Podejmowanie w tym wypadku walki opartej tylko i jedynie na motywacji, zawsze, ale to zawsze spełznie na niczym. 

Inne przykłady to np. ćwiczenia itd. Oczywiście można odwrócić kotka ogonem i spróbować motywować się poprzez cierpienie. Znacie to? Jeśli ćwiczysz, to mięśnie bolą, jeśli mięśnie bolą znaczy, że robisz wszystko dobrze. To całkiem skuteczne ale w końcu mięśnie przestaną cię boleć i zaczniesz czuć się świetnie ze swoimi ćwiczeniami - co wtedy? 

Motywacja jest fajnym dodatkiem ale nie wolno, nigdy nie wolno traktować jej jako podstawy swoich działań. 

4. Zniosę każde cierpienie jeśli będzie ono miało sens.

Znacie oczywiście mit o Syzyfie? Wszyscy, których znam współczują syzyfowi, mówią, że biedak ma przejebane życie po życiu. Codziennie musi wtachiwać na górę kamień, który i tak spadnie. Mamy nawet taki idiom oparty na tej histori, mamy powiedzonka. Wszystko jednak stawia to co robi Syzyf w negatywnym świetle. A co by było gdyby Syzyf miał jednak w tym jakiś cel? Zastanówcie się. Co jeśli Syzyf miałby w tej codziennej, monotonnej, nudnej jak szlag pracy cokolwiek, coś co by sprawiało, że to całe cierpienie ma sens? Jakikolwiek sens, niech robi to dla fajnych mięśni, albo dla swojej kobiety, albo niech ratuje biedne dzieci - co myślicie? Z biedaka Syzyf staje się bohaterem, z cierpiętnika staje się człowiekiem czynu.

5. "Sztuka bycia nielubianym"

Co zrobić żeby mi się chciało? Spłycę myśl filozoficzną Adlera do kilku prostych zdań; Jeśli chcesz wiedzieć więcej to punkt ten odsyła cię do książki o takim tytule. Adler był Austryjackim psychologiem, znajomym Freuda i Junga - uczęszczał też na ich wykłady ale nie zgadzał się z nimi praktycznie nigdy. Jung i Freud twierdzili, że twój obecny stan psychiczny jest wynikiem zdarzeń z przeszłości i żeby go naprawić należy "rozliczyć się" z nimi. Adler powiedział coś zupełnie innego: "Twój obecny stan psychiczny, moze i jest wynikiem zdarzeń z przeszłości ale to ty podjąłeś taką decyzję, że wszystko co czujesz czujesz.". Oczywiście wszyscy Adlera wysmiali i calutka współeczesna psychologia opiera się na dwóch pozostałych panach, a ten trzeci pan Orzeł (Adler to po Niemiecku orzeł), odszedł w zapomnienie. Jakiś czas temu jednak dwóch japończyków postanowiło zbadać jego książkę "Psychologia indywidualna" i odkryli w niej bardzo wiele mających sens rzeczy.

Co więc takiego odkrywczego tam jest: Adler twierdzi, że każdy człowiek powinien wziąć 100% odpowiedzialność za jego wycinek czasoprzestrzeni i nigdy ale to przenigdy nie obwiniać innych ludzi o to co dzieje się w jego życiu. Jeśli więc ktoś mnie obraża to zamiast czuć się obrażony i być smutny powinienem wziąć odpowiedzialność za te uczucia i emocja oraz zrozumieć, że to ja je wybrałem. Następnym razem jak ktoś mnie obrazi nie uda mu się mnie zranić. Ale nie tylko o to tutaj chodzi, cała nasza osobowość, charakter, to jacy jesteśmy, wady i zalety wybieramy sobie my sami i tylko my sami możemy mieć na nie wpływ. Adler twierdził, że ludzie mają o wiele większy wpływ na swoje emocje niż sami uważają i zauważają. Jedyne czego nam brakuje do pełni szczęścia to po pierwsze zrozumienia tego, że sami wybieramy świat w jakim żyjemy po drugie odwagi aby to zmienić. Bardzo trudno wam to pewnie zaakceptować? Jak zgwałcona kobieta może brać odpowiedzialność za takie zdarzenie? Jak ktoś komu umarło dziecko w wypadku może brać odpowiedzialność za coś takiego? Itd. Itd. Itd. Istnieje bardzo dużo skrajnych i budzących emocje przykładów, które można wykrzyczeć w twarz komuś mówiacemu takie relewacje jak ja teraz tutaj piszę, jednak w efekcie nic z tego nie zmienia wciąż dalej mojej filozofii. Każdy komu zdarzyło się cokolwiek, nieopisywalnie złego w życiu może wziąć odpowiedzialność za swoje emocje i to jak reaguje na taką sytuację. Jest to bardzo, bardzo trudna droga ale bardzo, ale to bardzo skuteczna. 

Od czego zacząć? Od prostych rzeczy. Zawsze kiedy zdarzy się wam coś nieprzyjemnego, po czasie próbujcie się nad tym zastanowić i poszukać gdzie leży granica waszej odpowiedzialności za wszystkie uczucia jakie macie. Ktoś na was zatrąbi co was wkurwi. Ktoś zachowa się niewłaściwie co was wkurwi. Ktoś was zasmuci itd. Za każdym razem, za każdym jednym razem jeśli dotyczy to was, możecie wziąć za to odpowiedzialność - ale pytanie brzmi czy macie odwagę? Czy macie odwagę tak myśleć? 

6. Kolejny krok.

Dlaczego ludziom się chce? Myślę, że wiele osób na świecie osiąga sukcesy niezauważenie, w sposób totalnie nie wymagający jakiejś większej filozofii. Zaczynają coś robić, przyzwyczajają się do tego i robią to, robią aż w końcu osiągają na tym polu sukces. Nie każdy człowiek jest jednak zdolny do takiej maszynowej pracy, maszynowego życia dostosowanego pod pewne przyzwyczajenia. Mimo wszystko ludzie tacy najczęściej w sytuacjach, kiedy muszą być elastyczni nagle zmieniają się z geniuszy w debili. 

Jeśli jednak zrozumiesz, że odpowiedzialność za wszystko czym jesteś leży w twoich rękach, przestaniesz obwiniać rodziców, polityków, swoich byłych partnerów, pracę, szefa, kolegów, innych uczniów i w ogóle jakichkolwiek innych ludzi oprócz samego/samej siebie. Jeśli zdobędziesz się na odwage powiedzenia sobie: "To wszystko moja wina", a przy okazji zdobędziesz się na odwagę pomimo tej winy podjąć działanie to jesteś na dobrej drodze. Jeśli dodatkowo zrozumiesz, że nie warto myśleć o tym całym upływie czasu, bo nawet nie umiemy tego tak czuć, że warto skupiać się i całą swoją uwagę tylko i jedynie na dniu dzisiejszym, na teraz, na tym momencie, nie wybiegać myślami w przyszłość, nie zastanawiać się ile to jeszcze potrwa. Jeśli w końcu zrozumiesz, że to co masz do zrobenia jest dość łatwe, że właściwie to musisz tylko wziąć ten metaforyczny kamień, dzisiaj i go tam wtachać na górę. Bo to łatwe wtachać kamień, czy nie? Łatwe. Proste. Jeśli zrozumiesz, że totalnie nie powinna cię obchodzić jakakolwiek motywacja, że ona nie istnieje, nie podejmuj wielkich planów, nie podejmuj się budowania piramid, podejmuj się tylko i jedynie tachania tego jednego kamienia, teraz - niczego więcej. Weź odpowiedzialność za wszsytko co czujesz, za wszystko czym jesteś. Jeśli zrobisz to wszystko to też ci się będzie chciało. 

7. To będzie nieprzyjemne

Tak będzie to nieprzyjemne. Wiecie jak bolą mnie cycki? Wiecie jaki jestem napalony? Wiecie jak bardzo się boję? Wiecie jak mocno mi się chce? Nie chce mi się i nigdy mi się nie chciało. Nie chciało mi się nawet przez moment. To jest nieprzyjemne jak szlag, bo ten pierdolony kamień ciągle spada, to wkurwia, to męczy, to tak bardzo dobija. Mam depresję za depresją. Codziennie jestem zdemotywowany, codziennie niecierpię tego robic, niecierpię! NIECIERPIĘ KURWA! Czasami aż mnie nosi z tych nerwów. Nie lubię pisać też tego bloga, wstyd mi za wszystko co tu napisałem. Czuję, że macie mnie za debila i jest mi przykro, że nie umiem być inny niż jestem. To boli, piecze, pali, a ja się boję i chcę się schować gdzieś gdzie jest cieplutko i milutku i czuję się bezpiecznie. Ale wiecie co? Mimo to mi się chce. Chce mi się. Nie mam nikogo kto mnie motywuje, nikt mi nie mówi "Dasz radę, wierzę w ciebie", nie mam się do kogo przytulić jak mi smutno, nie mam się komu wygadać. Ale wiecie co? Chce mi się. Przestałem nawet wierzyć w jakiś większy cel. Ten cały plan to jeden pierdolony miszmasz, bezsens, jakieś bzdury. A mimo to dalej mi się chce. Chce mi się bo jestem odpowiedzialny za każdą sekundę swojego życia, za każdą myśl, każdą emocje, każde uczucie, chce mi się bo jak tylko czuję strach to idę mu naprzeciw, chce mi się nie dla efektów, nie dlatego, że ktoś mówi mi "O tak! Jesteś super seksowny teraz i w ogóle taki manager!" - chce mi się bo kocham samego siebie. Nie obchodzi mnie, że ktoś inny mnie kocha, nie obchodzi mnie, że nikt mnie nie kocha. Ja kocham siebie. Dlatego mi się chce. Rozumiecie? Jesteście odpowiedzialni za to czy sami siebie kochacie, jak się nie kochacie to wasz pierdolony problem, niczyj więcej.

Nara, kocham was!

Analiza i inne nudne rzeczy

Bardzo trudnym zadaniem jest postawienie się z boku siebie i zastanowienie się nad sobą samym. Spróbuję to zrobić, aby uzyskać inną perspektywę. 

Najpierw mały disklejmer:

Wiecie, że wszystko, co piszę na tym blogu tak naprawdę piszę dla siebie? Po jaką cholerę udostępniam to publicznie? Bo jestem człowiekiem, może da wam to jakąś ideę, jakiś pomysł, może coś wam rozświetli. Nie mam tak naprawdę potrzeby bycia ekshibicjonistą. Uważam, że całe moje człowieczeństwo mogę upakować w jeden blog, w to co piszę, oddać tu swoje myśli, swoje serce. Bardzo dużo piszę tu rzeczy, które mogłyby mnie pogrążyć, postawić w złym świetle, ale tacy właśnie są ludzie: nie idealni, nie spójni, goniący za głupimi rzeczami i sami robiący głupie rzeczy. Myślę, że zbyt mocno się oceniamy. Nie mówię, że zbyt negatywnie, mówię, że zbyt mocno — za bardzo skupiamy się na ocenianiu. 


Zacznijmy proszę od negatywnych rzeczy:

1. Uważam, że skopałem z tą pracą. Zwolniłem się stamtąd od razu, a dzisiaj w ogóle tam nie poszedłem (mam 2 tygodnie okresu wypowiedzenia). Kompletnie mnie to nie obchodzi. Zwyczajnie nie daję rady na nudę. Nie umiem się nudzić w pracy. Nuda jest jedną z rzeczy, które mnie zabijają. Jednakże nie tylko o to chodzi. Uważam, że muszę się teraz bardzo dużo socjalizować, przebywać z ludźmi i cieszyć się tym — tego wymaga mój plan, tego wymaga moja psychika i tego wymaga proces zdrowienia. Kiedy się nudzę jestem niesamowicie zdemotywowany, spada mi charyzma i nie umiem się socjalizować, nie czuję wtedy żadnej miłości. Wiem, że mam z tym problem, od bardzo dawna, mój mózg musi być zajęty — jest to jednak problem, który pozostawiam sobie albo do rozwiązania później, albo nigdy. Kompletnie nie chcę się tym zajmować, zmieniać tego. Wolę zmienić otoczenie w tym jednym wypadku. Mimo wszystko moim błędem było podjęcie takiej decyzji, ale nie jestem na siebie zły, że podjąłem ryzyko. Na tym właśnie polega ryzyko, że czasami się traci. Straciłem trochę czasu, a teraz próbuję z tego wyjść najszybciej jak to możliwe. Nie mam zamiaru się emocjonować, stresować, smucić ani być na siebie zły. Także ten punkt pozostawiam bardziej w kategoriach "neutralnie negatywny" niż cokolwiek innego. Poza tym: Cierpienie musi mieć sens, jeśli cierpi się bez sensu to należy to zmienić.

2. Od piątku nie odezwałem się do Aliyah i nie mam zamiaru pierwszy napisać. Nie wiem, dlaczego ona też nic nie napisała i właściwie to nie chcę wiedzieć. Nie uważam tego za grę, nie uważam tego za zabawne, uważam, że jest to kolejne podjęte ryzyko. Robię to na wyczucie, bo czasami zastanawiam się co u niej, jak się trzyma itd. Jednak zawsze to ona pisała pierwsza i chcę, żeby tak zostało. Zajmę się swoimi sprawami. Mam nadzieję na taki bieg wydarzeń: ona znalazła sobie chłopaka lub kogoś z kim chce teraz spędzać czas i jest z tym szczęśliwa. Jeśli jest inaczej przykro mi — nie mam jednak na to wpływu. W końcu ona zawsze może do mnie napisać. Oczywiście są też czarne scenariusze, ale zakładanie ich jest dla mnie debilne więc tego nie robię. Chociaż wiem, że ona w końcu napisze. 

3. Wczoraj złamałem dietę; Tak nie udało mi się wytrzymać 48 godzin postu, wytrzymałem tylko 36. Nie jestem z tego dumny. Mimo wszystko nie poddaję się i nie będę z tego powodu się obwiniał. Wczoraj po tej pracy byłem wściekły, na prawdę nuda powoduje u mnie agresję, taką wewnętrzną, złość, z którą nie umiem sobie poradzić. Także zapaliłem sobie papierosa i zjadłem coś, dzięki czemu poczułem się po prostu lepiej. Dzisiaj będę starał się nic nie jeść i zrobić jakieś 20 kilometrów spacerem. Trzymajcie kciuki! Jeśli mi się to uda to wyjdę na zero więc jest ok. Traktujmy wczorajszy dzień jako kredyt.


Teraz rzeczy pozytywne:

1. Wyglądam naprawdę świetnie! Widzę to nie tylko w lustrze, ale także po tym jak ludzie na mnie patrzą. Bardzo dobrze się też czuję. Nie czuję fałd na plecach (nienawidzę ich), bo ich nie ma! Nie czuję, że moje uda się o siebie ocierają — tam jest odstęp! Nie mam obwisłych cycków, robi mi się płaska klatka, a mój brzuch nie wystaje poza linie klatki piersiowej! Mega doceniam tę całą włożoną pracę, ten proces, to cierpienie. Mam częste wahania nastroju, bardzo często mam normalnie wręcz chore myśli na temat jedzenia! Bardzo trudno mi to znosić i tym bardziej jestem z siebie dumny! Poza tym jedzenie smakuje mi inaczej. Jak się żre cały czas i wpierdala tonę cukru wszystko traci smak. Wszystko jest wtedy mdłe jakby jeść pióra z poduszek. A teraz? Nawet kawałek suchego chleba jest genialny! Woda z kranu? Kocham jej smak! Poranna kawa? UWIELBIAM! Pomyślcie sobie co mam na widok pizzy albo sushi? ODPIERDALA MI Z RADOŚCI! Serio warto nie jeść 48 godzin dla tego uczucia kiedy ktoś stawia przed tobą talerz wypełniony mięskiem, ryżem i surówkami. Ja nie jem tego ja to zwyczajnie wpierdalam z orgazmiczną radością. 

2. Ataki paniki mi zaniknęły. Od bardzo dawna nie miałem żadnego ataku paniki. Ostatni, który miałem sprawił mi więcej radości i przyjemności niż wszystkie inne poprzednie i od tamtej pory nie miałem tego nawet raz! Wiecie co jest najśmieszniejsze? Trochę mi ich brakuje! Bo te ostatnie naprawdę były fajne, lubiłem ten wyrzut adrenaliny, ten strzał stresu. Poza tym bardzo dużo mnie nauczyły takie ataki paniki, ich nieuniknioność, nieprzewidywalność, to jak mocny wpływ miały na moje życie. Do dzisiaj mój email nosi nazwę "cholerna.nerwica". Miałem je od wielu, wielu, wielu lat, ale ostatnimi laty totalnie się nimi nie przejmowałem. Przestałem się ich bać i stawały się coraz słabsze aż do momentu kiedy stały się naprawdę przyjemne. No ale nie próbujcie tego w domu. 

3. W końcu mam potrzebę socjalizacji! Tak nastąpił ten moment kiedy rzeczywiście chce mi się rozmawiać z ludźmi, poznawać ludzi, słuchać ludzi i nie mieć ich w dupie. Uzależnienie od porno jest tym czynnikiem, który jakby eliminuje taką potrzebę, po długim czasie męczarni i walki ze swoim mózgiem w końcu czuję, że naprawdę chce mi się przebywać z ludźmi! Gadać z nimi, dotykać ich, przytulać, wiecie tak jak normalny człowiek. Mimo to jednak...

4. Nauczyłem się trochę być sam, ale nie samotny. Wiecie to też należy do tej grupy. Lubię być sam, ale nienawidzę czuć się samotny. Ostatnio wychodzi mi to nieźle, zacząłem zwyczajnie lubić swoje własne towarzystwo, uważam, że jestem ciekawy, interesujący, wartościowy. Tak...

5. Uważam, że jestem wartościowy. Może jeszcze nie tak jakbym chciał, ale ostatnio naprawdę czuję swoją wartość. Jestem naprawdę fajnym gościem. Swoje przeszedłem, błędy popełniłem, ale to czyni mnie tylko bardziej unikatowym, lepszym, wartościowszym. Jeśli wierzę, że ludzie, nawet ci najgorsi zawsze powinni dostawać drugą szansę, tak samo wierzę w to w swoim przypadku. 

6. Nie boję się. Znaczy, każdy się boi, ale ja nie daję się strachowi. Podejmuje odważne decyzje i nie daję się manipulować. Nie wiem, dlaczego, ale ma to też coś wspólnego z tym paleniem. Z tym "demonem" jak ja to nazywam. Moment podjęcia tej decyzji był dla mnie mega istotny. Może teraz palę za dużo, bo jakoś ze cztery papierosy dziennie i na pewno będę chciał z tego kompletnie zrezygnować to jednak udało mi się! 


Rzeczy rozwojowe:

1. Ostatnio zacząłem trochę ćwiczyć. Cholernie tego nie lubię i nie sprawia mi to żadnej radości. Hahaahah! Serio, to wkurwiające i nie cierpię ćwiczyć! Próbuję się jednak zmusić codziennie do tych kilkunastu pompek. Nie mam zamiaru i nigdy nie miałem zamiaru być bodybuilderem, ale uważam, że fajnie to wpłynie na moją posturę jak sobie walnę tych kilkaset pompek dziennie. A to cierpienie? My się już znamy, przedstawiać nas nie trzeba. 

2. Rzucić palenie! Może nie od razu, bo to jest takie super! Ale będę musiał rzucić! Tym razem tak wiecie, z własnej woli :)

3. Nie pójść więcej do tej zjebanej pracy tam... serio, nie idę tam więcej muszę sobie załatwić zwolnienie lekarskie, bo mnie to zwyczajnie wykończy! To nie jest cierpienie mające sens, to jest cierpienie bez sensu.

4. Przeszkolić się z soft skills jeśli chodzi o komunikacje, bo mam wrażenie, że ostatnich kilka lat żyłem w zamknięciu swojego własnego umysłu i byłem kompletnie odporny na innych ludzi. To ważne, żeby sobie trochę teorii przypomnieć i potestować w praktyce. 


Kocham was mordki, które nie istnieją :*



Sorry buddyjscy mnisi

Opowiem wam o zwalczaniu demonów i dlaczego mi z tym dobrze.


Zapaliłem dzisiaj papierosa i to nie jednego, bo aż trzy! Pomyślicie sobie, że chyba jestem już totalnie upośledzony, tak? Pewnie jestem, ale mam to w dupie, bo dobrze mi z tym. Nie paliłem 7 lat! Tak przed 7-mioma laty zapaliłem ostatniego i od tamtej pory nic. Wcale jednak nie chciałem rzucić. Opowiem wam tę historię.


Siedem lat temu moja mama popełniła samobójstwo, a dokładniej mówiąc powiesiła się na klamce. Dlaczego to zrobiła? W sumie do dzisiaj nie wiem, mogę się tylko domyślać. Nie zostawiła listu pożegnalnego, ale zostawiła 4 rzeczy, trzy z nich leżały obok jej ciała jak ją znaleziono. Pochowaliśmy ją z tymi rzeczami. Pierwszą z nich było zdjęcie moje i mojego brata jak byliśmy mali. Drugą z nich był mały pluszowy misiek — prezent, który dostała od swojego faceta. Trzecią z nich był papieros — zabawne, bo to nie o tego papierosa chodzi! Ostatnią z rzeczy, i to zostawioną nieumyślnie, był na wpół wypalony papieros w palarni (mieli taką palarnię w ogródku). Jak tylko pojawiłem się na miejscu zdarzenia byłem no wiecie totalnie, ale to totalnie rozjebany. Mama mi się zabiła. No co miałem zrobić? Jak tylko zabrali jej ciało to od razu nalałem sobie pełną szklankę wódki i wypiłem ją jakby była wodą. Piłem tak i paliłem w tej palarni gapiąc się na tego kiepa. Nie wiem co mi się stało z psychiką wtedy, ale pamiętam, że byłem już nieźle nawalony i ten papieros, na wpół wypalony, jej ostatni papieros zwyczajnie rył się w moich myślach... wtedy zwymiotowałem. Za każdym następnym razem jak tylko próbowałem podnieść papierosa do ust to zbierało mi się na wymioty. Nie mogłem palić, mimo że bardzo chciałem. Około tygodnia później zrezygnowałem ze wszelkich prób palenia, także mój ostatni w pełni wypalony papieros to był właśnie ten tam w palarni, tam, gdzie ona wypaliła swojego ostatniego. 


Wiele rzeczy swoim życiu chciałem rzucić i rzuciłem. Zawsze byłem dumny z rzucenia alkoholu, zerwania z obżeraniem się czy oglądaniem pornosów, ale palenia nie chciałem rzucić nigdy. Nie paliłem, bo za każdym razem jak tylko próbowałem czułem w gardle ten ścisk, ten, który mówi mi "weź to do ust, a wydobędziesz z siebie wodospad rzygowin". Jakiś czas później byłem z Olą (taką jedną) nad jeziorkiem i ona poprosiła mnie, żebym jej odpalił papierosa, zrobiłem to, ale bez zaciągania się i co? I prawie się porzygałem. 


Przerzuciłem się na e-papierosa i od lat używałem tylko tego, we wszystkich możliwych kombinacjach, wariantach etc. Nigdy tego nie lubiłem za bardzo, nigdy nie sprawiało mi to takiej przyjemności i zawsze, od pierdolonych 7 lat marzyłem, żeby zapalić papierosa. 


Minęło dużo czasu. 


Wiecie to nie palenie było dla mnie trochę takim demonem, czymś, co mnie trzymało gdzieś tam głęboko w psychice. Nie miałem odwagi nawet spróbować zapalić. Rzucenie z takiego powodu jak ja rzuciłem wcale nie jest dobrym sposobem na rzucenie — możecie mówić, że jednak mimo wszystko wyszło mi na zdrowie. Nie do końca, bo od kiedy mnie ten demon trzymał coś było ze mną inaczej. Nie umiem tego dobrze wyjaśnić, ale było inaczej. Było ze mną źle. 


Dzisiaj byłem wkurwiony, ale jak? Dawno nie byłem tak wkurwiony jak dzisiaj. Z tym że to wkurwienie było inne niż zwykle. Nie zatykało mnie w gardle, nie trzęsły mi się ręce to była taka złość, sprawiedliwa złość. Byłem zwyczajnie tak wkurwiony, ale motywująco, chciało mi się działać. Poszedłem z tego wkurwienia na bardzo długi spacer i na tym spacerze przeszło mi przez myśl, że może już czas zamknąć ten rozdział, pokonać demona, który we mnie siedzi. Zastanawiałem się jak to zrobić i doszedłem do wniosku, że muszę zapalić. Nie dlatego, że chcę palić, bo już od bardzo dawna nie czułem takiej potrzeby, ale dlatego, żeby udowodnić sobie, że znów jest normalnie, że już nie będę rzygał, że w końcu należy iść do przodu, że teraz muszą nadejść zmiany. To dla mnie naprawdę bardzo duży i bardzo ważny krok. 


Noah miał jakieś papierosy. Jak wróciłem do domu poszedłem do niego i usiadłem przy nim. Gapiłem się na tę paczkę papierosów ze dwie godziny. Czułem potworny strach. Nie odezwałem się do niego, nic nie mówiłem, ale myślałem o tym. W końcu zrezygnowałem, pomyślałem sobie: "Tak będzie zdrowiej", wstałem i wyszedłem. Zrobiłem kilka kroków na balkonie i pomyślałem sobie: "O nie ty pizdo jebana, pisałem, że mam dość tak wielu rzeczy dzisiaj, obraziłem mnichów, ale tak naprawdę mam dość ciebie, od kiedy umarła ci mama jesteś pizdą.". Wszedłem do pokoju Noah znów i wziąłem jednego papierosa. On patrzył na mnie dziwnie i zapytał co ja odpierdalam. Powiedziałem mu, że chcę zapalić. Zaskoczyłem go. A wiecie, zaskoczenie go nie jest łatwe! Powiedział do mnie: "To zapalę z tobą". Wyszliśmy na balkon, wziąłem papierosa do ust. Czułem potężny strach, ale potarłem zapałką o draskę i zapłonął ogień. Przyłożyłem to do końca papierosa i pociągnąłem. Nie zaciągnąłem się od razu. Nie. Najpierw wziąłem trochę dymu do ust. To mnie przeraziło, ale i bardziej zmotywowało. I w końcu wziąłem porządnie dym do płuc...


Wolność! Wolność! Nie miałem ochoty rzygać! Wolność! Po tylu latach. Spaliłem tego papierosa, a potem następnego i następnego i wiecie co? Pierdolcie się z tymi waszymi morałami. Wolność! Demon wyszedł ze mnie! Nie ma go! Rozumiecie to? Nie ma go! 


Teraz jak rzucę palenie to zrobię to z własnej woli. Nikt i nic nie będzie mnie zmuszać. A teraz idę zapalić znów, bo to zajebiste uczucie! 


Kocham was mój braku czytelników! 


PS> Nie palcie papierosów, bo to nie zdrowe, ale jakbyście chcieli kiedyś komuś udowodnić, że palenie może mieć dobre strony użyjcie tej historii.